|
Kiedy dwa lata temu recenzowałem James Bond: Casino Royale według scenariusza Van Jensena, miałem nie lada problem z jednoznacznym jej skonkludowaniem. Z jednej strony powieść graficzna zachwycała fenomenalną, niezwykle klimatyczną kreską i, co oczywiste, scenariuszem. Tyle, że ów scenariuszowy majstersztyk trudno było przypisać Van Jensenowi; przepisał on bowiem Fleminga niemal dosłownie. Nie była to zatem adaptacja, z jaką zwykle mamy do czynienia przy okazji przenoszenia jednego medium na grunt innego. Komiks zatem fabularnie nie miał nic do zaoferowania osobom znającym literacki pierwowzór.
Najwyraźniej jednak formuła obrana przez wydawnictwo Dynamite Entertainment się sprawdziła. Niedawno bowiem na półki księgarni trafiła adaptacja drugiej powieści Iana Fleminga. Za scenariusz ponownie odpowiada Van Jensen, który jeszcze raz materiał wyjściowy potraktował bardzo dosłownie. W gruncie rzeczy zatem James Bond: Live and Let Die pozostawia czytelnika z równie ambiwalentnym odczuciem, co wcześniejsze Casino Royale.
© Dynamite Entertainment |
Co oczywiście nie znaczy, że Live and Let Die nie ma nam nic do zaoferowania – wręcz przeciwnie! Fleming swoją drugą powieść napisał ze znacznie większym rozmachem. Jego literacki debiut w swojej konstrukcji przypominał rozbudowaną nowelę, z ograniczoną liczbą bohaterów i akcją rozgrywającą się w zasadzie w jednym tylko miejscu. Tu natomiast mamy do czynienia z przygodą pełną gębą, w której James Bond podąża tropem fantastycznie przerysowanego (choć nadal wiarygodnego) przeciwnika, przemierzając Stany Zjednoczone, by ostatecznie skonfrontować się ze swoim adwersarzem wśród egzotycznych plenerów Jamajki – miejsca szczególnego tak dla Fleminga, jak i stworzonego przez niego bohatera.
Pisarz fantastycznie opisał specyfikę nowojorskiego Harlemu lat 50. minionego wieku, prawdziwą “miejską dżunglę”, w której niepodzielnie rządził i dzielił Mr. Big – agent radzieckiego kontrwywiadu SMERSZ. Big stworzył prawdziwe podziemne imperium, którego macki oplatały praktycznie cały Harlem sprawiając, że nikt nie mógł się w dzielnicy tej czuć bezpiecznie, a przede wszystkim – nie sposób było pozostać niezauważonym. Dzięki takiemu zabiegowi Live and Let Die cechuje rewelacyjny klimat paranoicznego wręcz osaczenia, które potem podbijane jest tylko w rozdziałach, w których Bond podróżuje na Florydę pociągiem “Silver Phantom”. Kiedy akcja przenosi się na Karaiby, poczucie zagrożenia nie maleje. Zmienia się za to klimat opowieści, w której do głosu dochodzą elementy przygodowe, a Fleming daje mistrzowski popis narracyjnego kunsztu, fenomenalnie opisując faunę i florę Jamajki.
© Dynamite Entertainment |
Ze wszystkiego tego skrzętnie skorzystał Van Jensen i wszystko, co najlepsze w powieści, znajdziecie w komiksie. Włącznie z niezwykłymi scenami podwodnej przeprawy na prywatną wysepkę Mr. Biga, w trakcie której Bond musi baczyć na rekiny i śmiertelnie niebezpieczne barakudy, ale też musi toczyć pojedynek z gigantyczną ośmiornicą. Zwłaszcza ta, rozgrywająca się w odmętach Morza Karaibskiego, eskapada rozegrana została przez Fleminga (a w konsekwencji, Van Jensena) z niezwykłą wręcz finezją, stając się punktem kulminacyjnym opowieści.
Komiks ożywia te sceny fenomenalną oprawą graficzną Kewbera Baala (od wielu lat związanego z oficyną Dynamite Entertainment), który zręcznie łączy zamiłowanie do detali z umownością. Rysowane przez niego kadry cechuje świetna dynamika i rewelacyjna kompozycja. Zilustrowanie Live and Let Die z pewnością do prostych nie należało; w związku z mocno rozbudowaną narracją liczba paneli i poszczególnych kadrów liczona może być w setkach, z których większość, siłą rzeczy, musiała być ograniczona do niewielkich rozmiarów. Brawa!
Na osobny akapit zasługuje też Fay Dalton, autorka cudownej wręcz okładki.
Czy zatem warto sięgnąć po tę powieść graficzną? Podobnie jak w przypadku Casino Royale: owszem. Ale znając literacki pierwowzór nie liczcie na to, że cokolwiek was zaskoczy. Jeśli zaś wcześniej dzieła Fleminga nie czytaliście – komiks Van Jensena gorąco polecam. To nadal fascynująca opowieść, która od ponad 65 lat zachwyca kolejne pokolenia fanów, przy okazji będąc doskonałą ilustracją czasów, w jakich powstawała.
|