|
Kiedy na początku 2015 roku wydawnictwo Dynamite Entertainment pozyskało prawa do publikacji komiksów o najsłynniejszym agencie Jej Królewskiej Mości, w zasadzie od początku zapowiedziało adaptację do tego medium powieści Iana Fleminga, twórcy postaci Jamesa Bonda. Wydanie pierwszej z nich, Casino Royale, zaplanowane zostało na rok 2016. Jednak na jej premierę ostatecznie musieliśmy czekać jeszcze blisko dwa lata. Czy było warto? Tak – choć odpowiedź na to pytanie wcale nie jest tak oczywista, jak się wydaje.
Jeśli dzieło scenarzysty Van Jensena i rysownika Dennisa Calero oceniać w oderwaniu od literackiego pierwowzoru, śmiało można określić je mianem małego arcydzieła sztuki komiksowej. W każdym calu skrojone perfekcyjnie – doskonale pomyślana i poprowadzona fabuła okraszona cudownymi rysunkami, doskonale budującymi iście fenomenalny klimat.
Tyle, że James Bond: Casino Royale jest tak naprawdę wielkie wielością literackiego pierwowzoru. Powiedzieć, że komiks jest wierną adaptacją powieści Fleminga, to jakby nic nie powiedzieć – Van Jensen dosłownie wziął na warsztat tekst oryginału, po czym skrócił go tak, żeby treść pasowała do formatu. Tak, scenariusz komiksu to nic więcej, jak nieco tylko skrótowo przepisana powieść. Trzeba przyznać, że jest to trochę zaskakujące – tak literalne przeniesienie jednej formy wyrazu na inną jest mimo wszystko rzadkością.
© Dynamite Entertainment |
Konsekwencją tego zabiegu jest nie tylko rozbudowana warstwa dialogowa komiksu, ale przede wszystkim wykorzystanie “dymków narratora”, które niegdyś były standardem, ale w dzisiejszych czasach jest to rzecz już niemal niespotykana, przynajmniej w amerykańskich utworach komiksowych. Van Jensen dodał od siebie jedną, szalenie ciekawą rzecz. Mianowicie wprowadził dodatkową warstwę narracyjną, która, oprócz wyliczania kolejnych zapalonych danego dnia papierosów, ma na celu zobrazowanie analitycznego umysłu Bonda. Dzięki takiemu zabiegowi możemy lepiej poznać jego sposób myślenia, jak szacuje szanse przy stole do baccarata, albo ocenia zagrożenie ze strony spotykanych przez siebie osób.
Z tego powodu James Bond: Casino Royale najlepiej sprawdzi się w rękach czytelnika, który nie miał styczności z literackim pierwowzorem. Osoby znające powieść Fleminga zostają odarte z jakichkolwiek elementów zaskoczenia, czy innych czynników cechujących zwykle dobrą adaptację, jak choćby rozwinięcie narracji, czy pogłębienie rysu postaci. Czytanie tego komiksu jest zatem w takim przypadku nieco mechaniczne, z góry bowiem wiadomo, czego możemy się spodziewać na kolejnej stronie. To trochę tak, jakby po latach wrócić do przeczytanej wcześniej książki. Jeśli zatem mieliście wcześniej styczność z książkową wersją Casino Royale, sami musicie sobie odpowiedzieć na pytanie czy ta powieść graficzna jest dla Was. Czytelników, którzy historii tej nie znają uprzedzam – to nie jest komiks, w którym akcja goni akcję. Literacki debiut Fleminga jest utworem raczej kameralnym, zbliżonym w formie do rozbudowanej noweli. Opowiada szalenie interesującą historię, ale czyni to niespiesznie, skupiając się raczej na umiejętnym budowaniu napięcia, czego najlepszym przykładem jest słynna już scena rozgrywki w baccarata, opisana z nieprawdopodobnym wręcz pietyzmem. Co więcej, główna oś fabularna – którą można określić mianem “szpiegowskiej” – na swój sposób kończy się już w drugim akcie, podczas gdy w trzecim opowieść dryfuje w zupełnie innym kierunku, pokazując złożoną dynamikę związku Bonda z Vesper Lynd, towarzyszące mu zarówno wzloty, jak i upadki. Paradoksalnie, ta część jest nie mniej frapująca, niż opisane wcześniej potyczki 007 z agentem SMERSZ-u, Le Chiffre, a zakończenie historii jest doprawdy poruszające.
© Dynamite Entertainment |
Z całą pewnością wszelkie ułomności narracji rekompensują fantastyczne rysunki Dennisa Calero, który do perfekcji opanował sztukę operowania światłocieniem, budując tym samym ciężki, nieco klaustrofobiczny klimat. I choć jego kresce daleko jest do hiperrealizmu, to na twarzach rysowanych przez siebie bohaterów doskonale oddaje targające nimi emocje. Każdy panel, każda plansza została przez tego amerykańskiego artystę skomponowana nad wyraz precyzyjnie. Do tego stopnia, że ich przeglądanie jest prawdziwą ucztą dla oczu.
W tym miejscu recenzji zwykle staram się ją jednoznacznie skonkludować. Przyznaję, że w przypadku James Bond: Casino Royale mam z tym nie lada problem, bowiem jego lektura wzbudziła we mnie dość ambiwalentne odczucia. Z jednej strony dzieło Van Jensena i Dennisa Calero doskonale oddaje ducha powieści Fleminga – zarówno w formie, jak i treści. Z drugiej strony, tak dosłowna adaptacja pierwowzoru nie każdemu przypadnie do gustu. Mimo wszystko – przeczytać warto. Choćby dla wspaniałych rysunków Calero. I cudownej okładki Fay Dalton.
|