|
M wysyła Bonda na misję do Nowego Jorku. Tam bowiem nagle zaczęły pojawiać się złote monety, będące częścią siedemnastowiecznego skarbu pirackiego Henry'ego Morgana, zwanego Krwawym Morganem. Oczywiście, nie byłaby to sprawa dla agenta sekcji 00, gdyby nie podejrzenie, że owe monety tak naprawdę służą finansowaniu radzieckiej siatki szpiegowskiej w USA, za czym ma stać domniemany agent SMERSZ-u, czarnoskóry gangster o pseudonimie Mr. Big. Bond udaje się więc do Stanów Zjednoczonych, gdzie wraz z agentem CIA, Felixem Leiterem, próbuje znaleźć dowody na poparcie tej tezy. Jednakże dotarcie do samego Mr. Big okazuje się być zadaniem niełatwym. Szybko okazuje się, że Bond nigdzie nie może czuć się bezpieczny.
O ile Casino Royale, było powieścią na wskroś kameralną, a w warstwie konstrukcyjnej bliżej jej do rozbudowanej noweli, o tyle w wydanym rok później Żyj i pozwól umrzeć Fleming daje mistrzowski popis budowy świata przedstawionego, szczególnie w wymiarze przestrzennym, co z czasem zresztą stanie się najbardziej charakterystycznym elementem jego stylu pisarskiego. Powieść ta napisana została z większym rozmachem – jej akcja toczy się w Nowym Jorku, na Florydzie, a ostatecznie – w Kingston na Jamajce. Pomimo tego jednak, co zdumiewające, Flemingowi udało się podtrzymać charakterystyczny dla poprzedniej części klimat zagrożenia i osaczenia, dzięki perfekcyjnie pomyślanej koncepcji wszechobecnej siatki gangsterów i współpracowników Mr. Biga.
W Żyj i pozwól umrzeć zimnowojenny lejtmotyw, choć nadal obecny, zepchnięty został na drugi plan, stając się pretekstem do wypełnienia powieści niemal nieustającą akcją. Z tego powodu książce tej bliżej do thrillera, z wyraźnymi akcentami przygodowymi. Wszystko to sprawia, że czyta się ją błyskawicznie, a kolejne punkty kulminacyjne sprawiają, że książkę trudno odłożyć na bok – co zresztą jest kolejnym elementem charakteryzującym prozę Fleminga.
Wreszcie Żyj i pozwól umrzeć cechuje coś, co Kingsley Amis (późniejszy autor Pułkownika Sun) w swojej książce The James Bond Dossier określił mianem „Efektu Fleminga” – fanatyczne wręcz przywiązanie do detali, szczególnie tych prozaicznych, jak szczegółowe opisy spożywanych posiłków i trunków, noszonych ubrań, czy wykorzystywanego sprzętu. Nierzadko w powieściach pojawiają się nieistotne przecież dla czytelnika marki własne produktów. Niewykluczone, że w ten sposób Fleming dawał upust doświadczeniom z pracy dziennikarza i reportera, a czego efekt jest doprawdy imponujący! W Żyj i pozwól umrzeć ma on zresztą zadanie ułatwione, opowiada bowiem o miejscach które zna nieźle, jak Nowy Jork, czy doskonale, jak Jamajkę. Nawet podróż pociągiem Srebrny Fantom zaczerpnięta została z doświadczeń autora. Dzięki temu też otrzymujemy fantastyczny opis Nowego Jorku lat pięćdziesiątych, kiedy to Harlem był miejscem jakby z innej bajki. Fleming świetnie oddał specyfikę tej dzielnicy, mroczny klimat klubów nocnych, ciemnych zaułków. Z kolei Jamajka, z jej urozmaiconą fauną i florą opisana została niezwykle malowniczo. Wszystko to sprawia, że czytelnik dosłownie zatapia się w lekturze.
Nieźle, choć nie rewelacyjnie napisane są główne postaci utworu. Zarówno Solitaire, jak i Mr. Big przydałoby się trochę więcej głębi. Autor w charakterystycznym dla siebie stylu zadał sobie wiele trudu w wykreowaniu ich historii, choć z mniejszym, jak się wydaje, zaangażowaniem podszedł do kwestii osobowości.
Po raz drugi w serii Bond współpracuje ze swym przyjacielem, agentem Centralnej Agencji Wywiadowczej, Felixem Leiterem. Co ciekawe, w pierwotnej wersji maszynopisu Leiter umiera od odniesionych ran. Na szczęście Fleming dał się przekonać do tego, że uśmiercenie tak ciekawej postaci byłoby swoistym marnotrawstwem. Dzięki tej decyzji Leiter, pomimo utraty ręki i połowy nogi (co zostanie wykorzystane dopiero w filmie Licencja na zabijanie z roku 1989), jeszcze czterokrotnie pojawi się na kartach jego powieści, nadając scenom ze swym udziałem lżejszy, bardziej humorystyczny (ale nie groteskowy) ton, głównie za sprawą ciekawej osobowości – otwartego, pogodnie usposobionego, jowialnego Teksańczyka. Leiter jest w zasadzie przeciwieństwem 007, zwykle poważnego i raczej nieprzeniknionego. Ich przyjaźń nadaje Bondowi ludzkie cechy, stąd też słusznie uważa się go za jedną z najważniejszych postaci w uniwersum Fleminga.
Czytelnik przyzwyczajony do filmowego wizerunku Jamesa Bonda z zaskoczeniem zapewne stwierdzi, że postać ta daleka jest od ideału. Intencją Fleminga nie było stworzenie archetypicznego protagonisty doskonałego. Jego Bond popełnia błędy, podejmuje złe decyzje, działa pod wpływem emocji. Wreszcie – odczuwa strach, czy wręcz przerażenie, co doskonale widać na przykładzie sceny, w której Bond i Solitaire mają zostać przeciągnięci przez koralowiec. Zdaje on sobie sprawę, że staną się w ten sposób przynętą dla krwiożerczych rekinów i barakud, konsekwencją czego spotka ich powolna i bolesna śmierć. Pragnąć oszczędzić zarówno Solitaire, jak i sobie cierpień, układa w głowie plan, który przyspieszy nieuchronny koniec. Już dla samej tej sceny, w której napięcie sięga zenitu, warto sięgnąć po tę powieść.
Przy okazji Bond daje się poznać jako profesjonalista, który stara się niczego nie zostawić przypadkowi. Nim wyruszy w podmorską przeprawę ku prywatnej wysepce Mr. Biga, gdzie czeka go konfrontacja z gangsterem, sporo czasu poświęca na przygotowanie się do misji. Z jednej strony rzuca palenie i ogranicza picie, by być w optymalnej formie, którą szlifuje podczas treningów biegowych i pływackich. Z drugiej – zaczytuje się w książkach traktujących o podmorskiej faunie i florze Karaibów, aby jak najlepiej przygotować się na czyhające go w morskiej otchłani niebezpieczeństwa.
Żyj i pozwól umrzeć to powieść, która w dzisiejszych czasach zapewne nie doczekałaby się wydania – z pewnością nie w takiej postaci. Fleming konstruuje książkę (nie po raz ostatni zreztą) na szeregu, delikatnie mówiąc, pełnych uprzedzeń stereotypów, przekonań i poglądów, które nie miałyby prawa bytu dobie politycznej poprawności. Dość powiedzieć, że niemal wszyscy czarnoskórzy bohaterowie powieści są źli, podobnie jak wszyscy (z wyjątkiem Mr. Biga) mówią dziwną, łamaną angielszczyzną. Ba! Sam fakt, że Afroamerykanin mógł zbudować tak wyrafinowaną organizację przestępczą jest dla M (a i pewnie dla samego Fleminga) trudne do przyjęcia. Ot, znak czasów.
Ostatecznie Żyj i pozwól umrzeć jest solidną porcją literatury, która co prawda nie wytrzymuje porównania z kilkoma późniejszymi powieściami Fleminga, nadal jednak jest zdecydowanie warta przeczytania. |