|
Podczas rutynowego lotu ćwiczebnego uprowadzony zostaje bombowiec wojsk NATO z dwiema głowicami atomowymi na pokładzie. Wkrótce potem do premiera Wielkiej Brytanii i prezydenta USA wysłany zostaje list z żądaniem okupu – 100 milionów funtów. W przeciwnym razie owe bomby mają zostać zdetonowane. List podpisany jest enigmatycznym akronimem SPECTRE. Wszystkie zachodnie służby wywiadowcze zostają postawione w stan najwyższego pogotowia. M tymczasem, poniekąd wiedziony przeczuciem, wysyła Bonda na Bahamy. Wkrótce dołącza do niego Felix Leiter. Razem odkrywają przerażającą tajemnicę pozującego na poszukiwacza skarbów bogacza, Emilio Largo.
„Operacja Piorun” to pierwsza część „Trylogii Blofelda”, jak zwykło się określać powieści, w których Bondowi przychodzi zmierzyć się z tajemniczą organizacją SPECTRE (skrótowiec od Special Executive for Counter-intelligence, Terrorism, Revenge and Extortion, co można przetłumaczyć jako: Specjalna Egzekutywa Kontrwywiadu, Terroryzmu, Odwetu i Wymuszenia). Uprzedzając fakty – jest to książka bardziej niż udana, jedna z najlepszych w serii.
Wypada jednak gwoli ścisłości zauważyć, iż historia opowiedziana na jej kartach nie jest wyłącznie wytworem wyobraźni Iana Fleminga. Pod koniec lat pięćdziesiątych wraz Kevinem McClory i Jackiem Whittinghamem napisali scenariusz do filmu pod roboczym tytułem „Longitude 78 West”. Projekt ten nigdy nie doczekał się realizacji, ale Fleming wykorzystał jego motywy pisząc „Operację Piorun”, czym zresztą zapoczątkował ciągnącą się latami sądową batalię, która odcisnęła swe piętno również na filmowej serii. Warto dodać, że to właśnie McClory wpadł na pomysł, by przeciwnikiem Bonda w planowanym filmie nie byli Rosjanie, ale ponadnarodowa organizacja przestępcza, ostatecznie nazwana SPECTRE. Pomysł najwyraźniej przypadł Flemingowi do gustu, bowiem w kolejnych odsłonach serii organ rosyjskiego kontrwywiadu SMERSZ, z którym Bond mierzył się w większości dotychczasowych powieści, przestał odgrywać jakąkolwiek rolę. Z pewnością nie była to łatwa decyzja. SMERSZ w roli zbiorowego antagonisty sprawdzał się wyśmienicie, a w książkach aspirujących do miana literatury szpiegowskiej zmagania wywiadów wydawały się być naturalnym lejtmotywem. SPECTRE zaś było czymś nowym, świeżym, ale cała jego konstrukcja mogła się wówczas wydawać zwyczajnie naciągana. Współczesny czytelnik oswojony jest ze świadomością istnienia organizacji terrorystycznych nie posiadających żadnych narodowych afiliacji. Pamiętajmy jednak, że w latach pięćdziesiątych XX wieku zjawisko terroryzmu cechowało się zgoła odmienną charakterystyką. Z tego punktu widzenia Fleming kreśląc oś fabularną „Operacji Piorun” w zasadzie wyprzedził swoje czasy. Wszak zagrożenie ze strony bliżej nieokreślonych osób dysponujących ładunkiem nuklearnym dziś spędza sen z powiek funkcjonariuszy służb specjalnych na całym świecie. Pół wieku temu taką możliwość niewielu traktowało poważnie. A pamiętajmy, że Fleming przestrzegał przed tym już w „Moonrakerze”!
„Operacja Piorun” charakteryzuje się pierwszorzędną intrygą i jedynie dobrą fabułą. Z trudnych do zrozumienia względów Fleming poszukiwania zaginionych głowic atomowych uprościł do tego stopnia, że momentami powieść jest na bakier ze zdrowym rozsądkiem. Absolutnie każdy trop i każda, choćby najbardziej wątła, poszlaka przybliża bohaterów do celu. Na szczęście Fleming nie kryje się z tym, poczynania Bonda i Leitera opierają się głównie na szczęśliwych zbiegach okoliczności, przypadku i przeczuciach, przez co całość nie razi sztucznością.
Z drugiej strony, Fleming po raz pierwszy na taką skalę wykorzystał nietypowy dla siebie sposób narracji, który fabułę opisuje z różnych punków widzenia, co zresztą sprawdza się wyśmienicie i to pomimo tego, że czytelnik praktycznie pozbawiony został jakiegokolwiek elementu zaskoczenia.
Punktem kulminacyjnym jest rozgrywające się w podmorskiej scenerii starcie między oddziałem amerykańskich żołnierzy z grupą członków SPECTRE. Potyczka ta została opisana z charakterystycznym dla Fleminga przywiązaniem do szczegółów, ale fantastycznie trzyma w napięciu. Jednak najmocniejszym punktem powieści jest pierwsza konfrontacja Bonda z Largo przy stoliku do chemin de fer w kasynie w Nassau. Kiedy 007 rzuca swemu adwersarzowi wyzwanie, zręcznie wplatając w swoje wypowiedzi słowo „widmo” (od angielskiego „spectre”), atmosfera momentalnie staje się niesamowicie gęsta, a napięcie sięga zenitu. Prawdziwe narracyjne mistrzostwo!
„Operacja Piorun” jest jednocześnie doskonałym przykładem na to, jak z biegiem lat ewoluował styl pisarski Fleminga. Jego późniejsze powieści (do których ta się zalicza) zasadniczo są lżejsze w tonie, głównie z uwagi na humorystyczne elementy, wcześniej pojawiające się z rzadka, albo wręcz całkowicie nieobecne. Tu natomiast niemal trzecia część powieści, w której Bond zostaje zmuszony do zmiany trybu życia i poddania się kuracji w klinice naturalnego leczenia, napisana została z przymrużeniem oka.
„Operację Piorun” z całą pewnością można pochwalić za nieźle nakreślone postacie. Wprawdzie przesadą byłoby stwierdzenie, że Dominetta „Domino” Vitali w jakiś szczególny sposób wyróżnia się z panteonu partnerek Bonda, jednak Fleming nadał jej własny charakter i ciekawą osobowość. Z kolei Emilio Largo daje się poznać jako wyrafinowany, ale bezwzględny perfekcjonista w każdym calu. Szkoda, że Fleming nie zadał sobie więcej trudu, by nakreślić jego przeszłość, o której nie dowiadujemy się praktycznie niczego.
Osobny akapit poświęcić trzeba postaci Ernsta Stavro Blofelda, ostatecznie bowiem stanie się on arcyłotrem serii, największym antagonistą Bonda, odpowiedzialnym za najtragiczniejszy rozdział jego życia. Póki co poznajemy jego historię (w której, co warto podkreślić, Polska odgrywa niebagatelną rolę!), wiemy też, że jest niezwykle metodycznym, ponadprzeciętnie inteligentnym i nadzwyczaj skutecznym przywódcą SPECTRE, wzbudzającym wśród jej członków takiż podziw, co strach. Nie jest on główną postacią powieści – na to przyjdzie nam poczekać do „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”. Od początku jednak jest jasne, że Blofeld będzie kimś wyjątkowym. Jego konstrukcja pod każdym względem Flemingowi udała się perfekcyjnie!
Ostatecznie "Operacja Piorun" z całą pewnością wyróżnia się kapitalnym pomysłem, dobrą fabułą, jeśli przymknąć oko na jej uproszczenie, solidnymi postaciami i kilkoma zapadającymi w pamięć scenami. Jest to jedna z tych powieści, które trudno odłożyć na bok. A nade wszystko – zaostrza apetyt przed wielkim finałem trylogii.
|