|
Każda historia ma swój początek. Ta rozpoczęła się 3 marca 2000 roku.
Na ekranach polskich kin gościł wówczas Świat to za mało, trzeci film o przygodach agenta 007 z Piercem Brosnanem w roli głównej. James Bond był mi wówczas kompletnie obojętny – możliwe nawet, że nigdy nie obejrzałem żadnego filmu serii w całości. Byłem oczywiście świadom fenomenu, ale w żaden sposób nie byłem jego częścią.
Do kina trafiłem za namową Przemka, wybiegając w przyszłość – web designera i grafika niniejszego serwisu, który do dziś, wbrew powszechnym trendom, niestrudzenie zmaga się z kodem HTML.
Nawet przez chwilę nie przypuszczałem, że seans ten da początek czemuś, co przetrwa kolejne dwie dekady.
Decyzja o tym, że rozpoczynamy prace nad stroną internetową poświęconą postaci Jamesa Bonda zapadła dosłownie kilka chwil po wyjściu z kina. Tu drobna dygresja – nie był to nasz pierwszy wspólny projekt tego typu, zatem mieliśmy jako takie pojęcie w co się pakujemy. Przynajmniej od strony technicznej. Nie mieliśmy za to pojęcia z jak obszernym materiałem przyjdzie się nam mierzyć. I z jak wieloma przeciwnościami będziemy się borykać. Z perspektywy czasu śmiało można stwierdzić, że było to niemal jak porywanie się z motyką na słońce!
Jest to o tyle istotne, że od samego początku zakładaliśmy, że nasza strona będzie na najlepszym możliwym poziomie. Nie uznawaliśmy półśrodków, ani od strony merytorycznej, ani technicznej.
Jak zatem kompleksowo opisać pół wieku historii jednej z najważniejszych serii zarówno w literaturze, jak i świecie filmu, nie mając o niej zielonego pojęcia, dysponując jedynie dobrymi chęciami i bodaj 20 MB (sic!) miejsca na serwerze? Pamiętajcie, że na początku XXI wieku świat wyglądał zupełnie inaczej. Pewne rzeczy, które dziś są powszechnie dostępne, wówczas były praktycznie nieosiągalne. Internet, można by rzec, raczkował. Nie istniała Wikipedia, o Google nikt jeszcze nie słyszał. Nie mieliśmy punktu zaczepienia.
Nazwę – w tamtych czasach nieodłączny element każdej szanującej się strony – wymyśliliśmy od razu (oczywiście nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy z istnienia serwisu dziś znanego jako MI6-HQ.com, jednego z najpoczytniejszych źródeł wiedzy o agencie 007). Koncepcja była stosunkowo prosta; filarem serwisu miały być recenzje i newsy. Od samego początku położyliśmy nacisk zarówno na filmową, jak i literacką odsłonę serii. I jedno, i drugie było dość problematyczne – filmy, w stosunkowo nowym wówczas formacie DVD, były nieprzyzwoicie drogie. Z książkami problem był nieporównywalnie większy. Polskie wydania Fleminga (zwykle bardzo wątpliwej jakości) były już niemal białymi krukami. Ich skompletowanie wymagało licznych (i zwykle bezcelowych) wypadów do okolicznych antykwariatów. Ale to przecież tylko wycinek całości. A powieści Johna Gardnera? Raymonda Bensona? Podówczas trudno dostępne nawet w Wielkiej Brytanii lub Stanach Zjednoczonych. Wierzcie mi – na półce mam egzemplarze ze stemplami amerykańskich bibliotek, ściągane w sobie tylko znany sposób specjalnie na moje zamówienie (a raczej: wybłaganie!) przez „zaprzyjaźnione” poznańskie księgarnie językowe. Za niektóre zapłaciłem małą fortunę! Dość powiedzieć, że skompletowanie wszystkich powieści o Jamesie Bondzie zajęło mi dokładnie piętnaście lat. Piętnaście! Uwierzycie? Dziś, w dobie Amazona, Kindle’a, eBay’a jest to niewyobrażalne.
Dziś zresztą wszystko jest prostsze. Wiedza na wyciągnięcie ręki. Filmy w streamingu. Analizy na YouTube. Podcasty. Dwadzieścia lat temu stworzenie od podstaw serwisu internetowego o agencie 007 naprawdę było nie lada wyzwaniem.
Materiały źródłowe to jedno. Z każdym miesiącem moja biblioteka i filmoteka rozrastała się o nowe pozycje. Natomiast to, co jest esencją strony internetowej – praca z tekstem – było czymś, czego dopiero musiałem się nauczyć. Zresztą, ta nauka nigdy się nie kończy i nawet dziś, po dwudziestu latach, pisanie nadal stanowi dla mnie największe wyzwanie. Tekst, którego przeczytanie zajmuje Wam kilka minut, często powstaje w kilka godzin. Zwłaszcza, jeśli przy okazji chcę zweryfikować źródło, zrobić pogłębiony research, albo piszę na temat, który nie jest mi szczególnie bliski. Recenzje czasem piszę przez kilka dni, a czasem – tygodni. Niektóre teksty szlifuję miesiącami, ale są też takie, które nigdy nie trafiają na stronę. Swoją drogą, możecie na niej znaleźć co najmniej jeden, który powstał w początkowych latach istnienia serwisu; do przepisania recenzji Doubleshot Raymonda Bensona przymierzałem się kilkukrotnie. Nieporadnie napisany tekst przypomina o kolejnej, być może najważniejszej kwestii: aby przekonująco pisać o świecie Jamesa Bonda, trzeba go najpierw naprawdę zrozumieć.
Blisko siedemdziesiąt lat historii. Dziesiątki opowieści. Setki, jeśli nie tysiące kontekstów, na pozór nieistotnych, ale w rzeczywistości będących kluczem do zrozumienia serii. Myli się ten, kto najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości utożsamia z widowiskowym, choć pozbawionym głębszego znaczenia kinem akcji. James Bond to przede wszystkim świadectwo czasów, w jakich powstawały poszczególne opowieści. To legenda popkultury, która zmieniała się tak, jak zmieniała się wrażliwość i twórców, i odbiorców. To wypadkowa możliwości i oczekiwań. Kalkulacji, ale i pasji. To historia wzlotów i upadków. Pomyłek, ale i spektakularnych sukcesów.
Minione dwadzieścia lat, które miałem dla Was przyjemność opisywać, to najlepszy przykład rozchwiania, jakiemu od czasu do czasu poddaje się filmowa – przede wszystkim – seria. Wspomniany na początku Świat to za mało był produkcją wpisującą się w klasyczną formułę, choć już wówczas można było dostrzec elementy, które ze zdwojoną siłą miały powrócić kilka lat później, przede wszystkim emocjonalną wiwisekcję głównego bohatera. Do dziś pamiętam, że z seansu Śmierć nadejdzie jutro (2002) wyszedłem zdruzgotany nieznośnym poziomem absurdu, źle pojętego efekciarstwa, nachalnych rocznicowych nawiązań i jeszcze bardziej natrętnego humoru (skądinąd momentami naprawdę udanego). Film Lee Tamahoriego, choć sprzedał się nieźle, stanowił swoisty punkt zwrotny; twórcy kompletnie rozminęli się oczekiwaniami widzów, którzy na niektóre co bardziej niedorzeczne aspekty filmu zareagowali zażenowaniem. Ten James Bond nie miał już nic wspólnego z protagonistą stworzonym przez Iana Fleminga.
Wiadomość o zwolnieniu Pierce’a Brosnana z roli agenta 007 spadła na nas jak grom z jasnego nieba, podobnie, jak kontrowersyjny angaż mało wówczas znanego Daniela Craiga.
Casino Royale (2006) nie był zwyczajnym powiewem świeżego powietrza w zakurzonej już serii. Był niczym tornado, które zrównało z ziemią stary porządek rzeczy. I choć seria o Jamesie Bondzie przestała wyznaczać trendy, a zaczęła podążać szlakiem przetartym przez inne produkcje (Tożsamość Bourne’a z 2002 roku była swego rodzaju sygnałem alarmowym dla producentów filmów o Bondzie, jak przyznał sam Brosnan w niedawnym nagraniu dla magazynu „Esquire”).
Resztę historii zapewne wszyscy już doskonale znacie.
Ale wracając do tematu.
W piątek, 19 maja 2000 roku, strona MI-6 Headquarters została oficjalnie uruchomiona.
Przez dwadzieścia lat obejrzeliśmy, przeczytaliśmy i zrecenzowaliśmy dla Was sto filmów, seriali i komiksów. Newsy, artykuły i felietony są niepoliczalne, ale staraliśmy się na bieżąco informować Was o wszystkim, co świecie Jamesa Bonda najważniejsze. Dokładaliśmy też wszelkich starań, aby wszystkie informacje, jakimi się z Wami dzieliliśmy, były rzetelne, zweryfikowane i opatrzone stosownym komentarzem.
Oczywiście nie zawsze wszystko szło po naszej myśli. Kiedy dopadła nas proza życia, na pewien czas strona zamarła – wówczas wydawało się, że bezpowrotnie. O przywróceniu jej do życia zadecydowało zrządzenie losu i… to, co przyświecało nam na samym początku: potrzeba tworzenia. Nie wszystkie decyzje okazywały się trafne (choć z sentymentem wspominamy społecznościowy portal Google+), przespaliśmy najlepsze lata Facebooka, a i wyszukiwarka giganta z Mountain View jakoś nigdy za nami nie przepadała.
Za to z tego, co udało nam się osiągnąć, czujemy autentyczną, niekłamaną satysfakcję.
Czego zatem sobie życzyć z okazji takiego jubileuszu?
Chyba tylko jednego: żebyśmy któregoś dnia my – polscy fani agenta 007 – mogli określić siebie mianem „fandomu”. Być może nie możemy się równać z niektórymi bardziej popularnymi franczyzami, co nie oznacza, że nie możemy podejmować wspólnych, ciekawych, rozwijających inicjatyw. A przecież jest wokół czego ów fandom budować! W polskim internecie znaleźć można kilka naprawdę fantastycznych, wartościowych, tworzonych z pasją projektów. Takich jak jamesbond.com.pl Przemka Bartnika, czy Kulisybonda Piotra Zająca, żeby daleko nie szukać.
Być może wówczas wydawcom i dystrybutorom trudniej byłoby przechodzić obok świata Jamesa Bonda obojętnie, jak poniekąd ma to miejsce obecnie. W końcu jak to jest, że w blisko czterdziestomilionowym kraju nie można ot tak pójść do najbliższej księgarni i kupić powieści Iana Fleminga? Mówimy przecież o kultowej serii stworzonej przez legendarnego pisarza, w której rozczytywały się kolejne pokolenia na całym świecie. Mówimy o serii książek, która sprzedała się w ponad stu milionach egzemplarzy. Niebywałe! Od miesięcy filmy na Blu-ray są niedostępne. Filmy, które stanowią jedną z najbardziej dochodowych serii w historii dziesiątej muzy. Filmy jedyne w swoim rodzaju, natychmiastowo kojarzone przez absolutnie wszystkich. A komiksy? Z przepastnego i ciągle powiększającego się zbioru opowieści wydawanych przez Dynamite Entertainment w polskim przekładzie ukazały się raptem dwa. Ostatnia powieść Anthony’ego Horowitza nie doczekała się rodzimego wydania. I była to decyzja czysto biznesowa, podyktowana prostym rachunkiem zysków i strat.
James Bond zwyczajnie zasługuje na większą uwagę, na większe zainteresowanie i na większą popularność w naszym kraju.
A jeśli chodzi o plany na kolejne lata – w głowie mam mnóstwo pomysłów. Jest jeszcze tak wiele historii wartych opowiedzenia… Tematów z całą pewnością nie zabraknie na kolejne dwie dekady.
* * *
Nie ma co owijać w bawełnę, dwadzieścia lat całkowicie niekomercyjnego internetowego serwisu, tworzonego przez fanów dla fanów – to nie lada osiągnięcie. Jesteśmy dumni z tego, co stworzyliśmy, ale przede wszystkim z tego, że jesteście z nami, za co serdecznie Wam dziękujemy.
Redakcja MI-6 Headquarters
Marcin Tadera | Przemek Putas |
|