|
Powieścią High Time to Kill Raymond Benson zapoczątkował trylogię w której James Bond mierzyć musi się ze złowieszczą organizacją o nazwie Unia – wzorowaną oczywiście na Flemingowskim SPECTRE. Doubleshot stanowi jej środkową część.
Benson w swojej powieści zastosował kompozycyjną klamrę; na samym początku wprowadził nas w wydarzenia trzeciego aktu sugerując, że 007 przystał do Unii i może dokonać zamachu na premiera Wielkiej Brytanii podczas szczytu mającego zakończyć brytyjsko-hiszpański spór o Gibraltar. Konflikt ten, inspirowany przez niejakiego Domingo Espadę, zapatrzonego w generała Franco byłego matadora i legendę korridy (a przy okazji – niebezpiecznego gangstera), zaczyna wymykać się spod kontroli, wpływając na relację tymi dwoma, bądź co bądź, sojuszniczymi państwami. Całość okazuje się być starannie zaplanowaną intrygą Unii, która za wszelką cenę pragnie upokorzyć Wielką Brytanię za fiasko ich wcześniejszego projektu. A przy okazji zemścić się na Jamesie Bondzie, który stanął im wówczas na drodze.
Doubleshot to taka trochę mieszanka składników różnej jakości, której nie sposób jednoznacznie ocenić. Z jednej strony Benson zawiązuje ciekawą intrygę, której celem jest skompromitowanie będącego w naprawdę fatalnym stanie fizycznym i psychicznym Bonda. Tworzy pełnych życia bohaterów (z wyjątkami – o czym za chwilę). Akcję prowadzi w tempie pozwalającym na złapanie oddechu, a całość utrzymuje w ponurym tonie, który pomaga w budowaniu klimatu osaczenia i paranoi, w jakie stopniowo popada 007. Ciekawie – choć bez szczególnego zamiłowania do detali – opisuje miejsca, w których toczy się akcja Pomysł, by fabuła powieści skupiała się na pozornie tylko nieistotnym sporze o Gibraltar, jest sam w sobie świetny. Benson również dużo miejsca poświęca opisom fascynującego świata korridy, nieźle oddając istotę tych widowisk, które dla wielu Hiszpanów nadal są czymś więcej, niż tylko rozrywką. Wszystko to sprawia, że książkę czyta się bez poczucia znużenia.
Ale i bez szczególnych ekscytacji. W Doubleshot do głosu dochodzą bolączki trapiące autora; jego warsztat jest co najwyżej poprawny, Benson skupia się bardziej na treści, niż formie. Choć fabuła jest intrygująca, to niektóre zwroty akcji wydają się być wyjęte żywcem z podrzędnego thrillera, zwłaszcza kluczowy, szyty stanowczo zbyt grubymi nićmi. Zbyt często do głosu dochodzą szczęśliwe zbiegi okoliczności, których przecież autor – mający wolną rękę w prowadzeniu fabuły – stosować nie musi. Benson dwoi się i troi, by całości nadać pozory prawdopodobieństwa, co jednak wychodzi mu różnie. Zdumiewa też to, że o ile pisarz nie ma problemów z kreacją bohaterów, o tyle partnerujące Bondowi agentki CIA, bliźniaczki Hedy i Heidi Taunt, są nieprawdopodobnie wręcz banalnymi postaciami, a ich relacja z 007 jest jednym wielkim zlepkiem klisz.
Wszystko to sprawia, że Doubleshot pozostawia czytelnika z poczuciem niedosytu. Nieźle sprawdza się jako środkowa część trylogii, którą można jednak czytać w oderwaniu od pozostałych części. I choć nie sposób odmówić jej licznych zalet, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że bardziej doświadczony (lub utalentowany) pisarz pomysły Bensona przekułby w nieco ciekawszą formę.
Natomiast dla samego Jamesa Bonda; poobijanego, cierpiącego, niezdolnego do normalnego funkcjonowania – przeczytać warto. |