|
James Bond otrzymuje nietypowe dla niego zadanie – musi zamknąć szlak przerzutowy brylantów, wiodący z kopalń Gujany Francuskiej do Stanów Zjednoczonych. Proceder ten, zważywszy jego skalę, zaczyna godzić w interesy ekonomiczne Wielkiej Brytanii. Bond, pod przykrywką kuriera, podejmuje grę, w której przeciwnikiem jest jedna z najpotężniejszych organizacji przestępczych w USA: Gwiaździsty Gang. Nieoczekiwanie w Ameryce pomocą służyć mu będzie stary przyjaciel – Felix Leiter.
„Diamenty są wieczne”, wydana w 1956 roku czwarta powieść Iana Fleminga, w dość powszechnym odczuciu uważana jest za jedną z najsłabszych powieści serii, a na pewno spośród wczesnych jego dzieł. Nie bez racji – książka bowiem pod niemal każdym względem ustępuje poprzednikom.
Fleming zainteresował się procederem przemytu brylantów po przeczytaniu artykułu na ten temat w The Sunday Times. Fascynacja tematyką zaowocowała nie tylko pomysłem na powieść o przygodach Jamesa Bonda, ale także wydaną rok później książką literatury faktu, „The Diamond Smugglers” („Przemytnicy Diamentów”).
Fleming garściami czerpał również z własnych doświadczeń i spostrzeżeń, jakie poczynił w trakcie swojej podróży po Ameryce w sierpniu 1954 roku. Odwiedził wówczas zarówno Saratoga Springs, jak i Las Vegas – miasta, w których umiejscowił później akcję powieści.
Oś fabularna „Diamenty są wieczne” jest stosunkowo prosta i czytelnik odnosi wrażenie, że Fleming nie miał pomysłu na solidne połączenie głównych wątków fabularnych w jedną całość. Czytając powieść ma się nieodparte wrażenie, że jest ona pretekstowa i podporządkowana została chęci wykorzystania przez autora wspomnianych wcześniej przeżyć i obserwacji.
Pisząc tę powieść Fleming niewątpliwie czuł się wyjątkowo pewnie i swobodnie we właściwym dla siebie stylu narracyjnym, okraszając ją niezliczonymi opisami, które tym razem jednak odnoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Większość z nich bowiem nie popycha akcji do przodu, zamieniając „Diamenty są wieczne” raczej w opis Ameryki połowy lat pięćdziesiątych, niż thriller, którym z założenia powieść miała, jak się wydaje, być. Fabuła rozwija się nad wyraz niemrawo, z kolei główny wątek rozwiązuje się dość nieoczekiwanie, żeby nie powiedzieć – przedwcześnie. Fleming zadał sobie sporo trudu, kreśląc opis nieco surrealistycznego, widmowego miasteczka Spectreville, w którym rozgrywa się scena konfrontacji z Seraffimo Spangiem, hersztem Gwiaździstego Gangu, jednak potencjał dramatyczny tego wątku został w dużej mierze zmarnowany przez trudny do wytłumaczenia pośpiech.
Cechą charakteryzującą powieści Fleminga są solidnie nakreśleni bohaterowie. Również na tym polu „Diamenty są wieczne” zawodzą. Owszem, Tiffany Case jest najbardziej złożoną postacią kobiecą, które Bond do tej pory spotkał na swojej drodze. Za sprawą tragicznych wydarzeń z przeszłości ma ona swój własny, specyficzny charakter, będący połączeniem pewności siebie i uległości, mężczyzn traktuje z dystansem, jednocześnie pragnąc zbliżyć się do Bonda. Tego samego niestety nie można powiedzieć o pozostałych postaciach dramatu – w szczególności przeciwników Bonda, braci Jacka i Seraffimo Spangów, którzy w powieści pojawiają się incydentalnie i w zasadzie trudno określić ich tym mianem. Z kolei Wint i Kidd, para mafijnych cyngli, ciekawsza jest o tyle, że Fleming między wierszami sugeruje ich homoseksualne preferencje, rzecz wówczas stanowiąca swoiste tabu. Żadna z tych postaci jednak nie została wykorzystana należycie i w zasadzie żadna z nich też nie zapada na dłużej w pamięć.
Z jednej strony cieszy powrót Felixa Leitera – najlepszego przyjaciela Bonda (teraz, po zakończeniu służby w CIA, pracującego w istniejącej w rzeczywistości agencji detektywistycznej Pinkertona) którego pojawienie się, jak zwykle, daje możliwość ukazania Bonda od innej, bardziej ludzkiej strony. Z drugiej jednak, „Diamenty są wieczne” są trzecią powieścią, w której się pojawia, przez co można mieć poczucie lekkiego przesytu. Poza tym Leiter stanie się dla Fleminga pretekstem do rozwiązania jednej z kluczowych akcji poprzez deus ex machina, co jedynie potęguje wrażenie, jakby pisarz w pewnym momencie najzwyczajniej znudził się opowiadaną przez siebie historią.
Na szczęście w książce tej znalazło się kilka elementów, które sprawiając, że jest ona mimo wszystko warta przeczytania. Po pierwsze: w ostatnim jej akcie, którego akcja rozgrywa się na pokładzie luksusowego liniowca Queen Elizabeth, Fleming w interesujący sposób zagłębia się w psychikę Bonda, który dość nieoczekiwanie dla siebie samego zaczyna żywić coraz głębsze uczucia względem Tiffany Case, a jakaś jego cząstka zaczyna wręcz snuć plany małżeńskie. Po drugie: wzmiankowany opis Ameryki połowy dwudziestego wieku, choć przeciągnięty, jest w gruncie rzeczy intrygujący. Z powieści wyłania się bowiem obraz kraju cokolwiek egzotycznego, szczególnie z punktu widzenia europejskiego czytelnika. Wreszcie, ostateczna potyczka Bonda z Wintem i Kiddem została przez Fleminga opisana absolutnie po mistrzowsku – napięcie w tej jednej krótkiej scenie dosłownie gęstnieje z każdym zdaniem.
Zapewne wiele osób po przeczytaniu „Diamenty są wieczne” zaczęło powątpiewać w talent Fleminga. Powieść ta wydaje się być efektem artystycznego znużenia, co jest zresztą nieuniknione, jeśli zobowiązania obligują do wydawania kolejnego tomu serii każdego roku. Na szczęście kolejna jej część, „Pozdrowienia z Rosji”, ostatecznie ugruntuje pozycję i potwierdzi klasę pisarza. |