dr nofrwlgftbyoltohmssdaflaldtnwtggtswlmmrfyeoocavtaktldltkgetndtwinedadcr qos sf
2425
 

 
  NewsFAQE-Mail
   
RECENZJA FILMU
 
  SPECTRE // SPECTRE
 

 

 

autor: Marcin Tadera
data publikacji: 15.11.2015


 
Uwaga: To jest oryginalna recenzja filmu. Recenzje "po latach" znajdziesz tutaj.
 


Sukces Skyfall (2012) przerósł najśmielsze oczekiwania jego twórców. Z nieco ponad miliardem dolarów wpływów z kinowych kas film ten stał się nie tylko najbardziej dochodową częścią serii, ale też największym przebojem brytyjskiej kinematografii. Niezliczone nagrody branżowe, w tym dwie statuetki Oscara oraz najważniejsze – niezwykle przychylne opinie krytyki i entuzjastyczne przyjęcie nie tylko wśród fanów, ale też widzów na co dzień stroniących od filmowych przygód agenta 007.

Jak zatem przebić takie dokonanie?
Barbara Broccoli i Michael G. Wilson w pierwszej kolejności postanowili za wszelką cenę ponownie namówić do współpracy Sama Mendesa, nie bez racji uznając go za ojca sukcesu Skyfall. Choć nie było to proste; reżyser początkowo niechętnie zapatrywał się na perspektywę ponownego wejścia do tej samej rzeki. Bez wątpienia niemały udział w negocjacjach odegrał Daniel Craig, który zresztą został koproducentem nowego filmu.
Już na wstępnym etapie produkcji dość nieoczekiwanie pojawił się problem ze scenariuszem. Pierwotnie napisać miał go w pojedynkę John Logan, współscenarzysta Skyfall, jednak efekt jego prac nie usatysfakcjonował producentów, Sama Mendesa i Daniela Craiga. W związku z tym o jego dopracowanie poproszono Neala Purvisa i Roberta Wade'a, etatowych scenarzystów serii od czasu Świat to za mało (1999), którzy, jeśli wierzyć plotkom, praktycznie przepisali tekst Logana od nowa. Ostateczny kształt nadał mu Jez Butterworth. Efekt? Bardzo niejednoznaczny w ocenie. Ale o tym później.
SPECTRE stylistycznie jest niemal całkowitym przeciwieństwem swego poprzednika. Pod wieloma względami jest to powrót do źródeł filmowej serii, od której dość skutecznie próbowano się odciąć, restartując ją w Casino Royale. Najnowsza produkcja o agencie 007 to w znacznej mierze bezkompromisowa rozrywka na najwyższym poziomie, pełna spektakularnych scen, niemal nieustającej akcji, efektownych popisów kaskaderskich i realizacyjnego przepychu. Kiedy w pierwszych minutach kamera w jednym, niesamowicie złożonym i zaskakująco długim ujęciu wprowadza nas w historię, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym. SPECTRE olśniewa przepięknymi ujęciami Hoyte'a van Hoytema, urzekającymi plenerami, intrygującą scenografią i nad wyraz sprawnym montażem – prawdziwa uczta dla oczu. Wreszcie również Thomas Newman stanął na wysokości zadania, komponując bardziej podniosłą partyturę, choć której nadal zabrakło wyraźnego motywu przewodniego.

W SPECTRE historia zapoczątkowana w Casino Royale zatacza swoiste koło. Z tego powodu jest to kolejny film serii, którego fabuła koncentruje się na wątkach osobistych; James Bond ponownie musi zmagać się z demonami przeszłości. Ot, taka specyfika ery Daniela Craiga, którego bohater jest postacią strapioną, targaną emocjami i wewnętrznymi konfliktami. Tym razem jednak zrezygnowano z przesadnego psychologizowania, które w Skyfall było momentami karykaturalne. Ale Mendes poszedł o krok dalej – fabuła meandruje w niebezpiecznym kierunku, proponując nam rewelację żywcem wyjętą z podrzędnych oper mydlanych. Na szczęście jednak, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, historia splatająca losy Bonda i Oberhausera się udała.
Zdecydowanie gorzej wypada kompletnie niepotrzebna próba spięcia klamrą wszystkich wątków trzech wcześniejszych filmów. Ich scenariusze nie były pisane z myślą o tak skomplikowanym zabiegu fabularnym, w związku z czym nie miał on prawa się udać, z czego zresztą scenarzyści zdają sobie sprawę, nie podejmując nawet próby nadania mu elementarnych choćby pozorów logiki. Pewne rzeczy są nam po prostu zakomunikowane, a nie wytłumaczone. Może i dobrze, bo wszelkie próby połączenia fabularnych zawiłości w takim przypadku byłyby z góry skazane na niepowodzenie.
Drugi prowadzony w filmie wątek jest za to całkowicie kuriozalny. Implikacje uruchomienia szpiegowskiego programu inwigilacji "Dziewięcioro Oczu" są mocno przesadzone i całkowicie niewiarygodne, a scenarzyści ewidentnie pogubili się w próbach nadania mu głębszego znaczenia. Nad całością unosi się duch afery Edwarda Snowdena. Twórcy filmu postanowili zabrać głos w tak ważkiej sprawie, jak ograniczanie swobód obywatelskich i postępujące zatracanie anonimowości, będące konsekwencją zmian cywilizacyjnych i technologicznych. Ale doprawdy – nie ten czas, nie to miejsce. Logiki w tym za grosz, a tak naprawdę wątek ten służy wyłącznie umożliwieniu postaciom z zasady trzecioplanowym: M, Moneypenny i Q odegranie większej, niż zwyczajowa, roli w filmie.
Przy tym wszystkim związki przyczynowo-skutkowe pomiędzy poszczególnymi scenami z reguły są sensowne i logiczne (choć pewnych zgrzytów uniknąć się nie udało), a akcja posuwa się do przodu niewymuszenie, co jest miłą odmianą po wszystkich absurdach Skyfall. Dlatego w ocenie filmu wyraźnie trzeba oddzielić od siebie jego oś fabularną, która jest naprawdę sprawnie nakreślona, od poszczególnych napędzających ją fabularnych zabiegów, które są przesadnie wydumane i zupełnie niepotrzebne.
Bez wątpienia film należy pochwalić za doskonałe wręcz tempo narracji. Pomimo rekordowo długiego czasu trwania, nawet przez moment nie pozwala na złapanie oddechu. Brawa!

Niewątpliwie jednym z największych plusów SPECTRE są świetnie nakreśleni bohaterowie. Oberhauser, pomimo problematycznej historii, z powodzeniem może stanąć w szranki z najlepszymi złoczyńcami serii. Madeleine Swann w zamyśle twórców miała stać się dla Bonda kimś więcej, niż jedynie przelotną miłostką. Za sprawą doświadczeń z przeszłości – trudnego dzieciństwa i skomplikowanych relacji rodzinnych, jest osobą w mogącą w pełni go zrozumieć. Być dla niego oparciem, ale i źródłem ukojenia. Swann jest z całą pewnością jedną z najlepiej napisanych partnerek Bonda – w pełnym tego słowa znaczeniu. Ich wzajemne relacje są najmocniejszym elementem SPECTRE!
Nieźle wypada również Max Denbigh, któremu dopisano ciekawą i charakterystyczną osobowość. Z drugiej strony, o skandalicznym zmarnotrawieniu postaci granej przez Monikę Bellucci nie warto nawet wspominać.
Ponadprzeciętne w SPECTRE jest aktorstwo, ale nie mogło być inaczej wobec zgromadzenia na planie aktorów o tak uznanych nazwiskach. Jest to nie tylko znak czasów, ale i wyraz uznania miejsca, w jakim znalazła się seria firmowana logiem 007, której nie traktuje się już przymrużeniem oka.
I tak, w SPECTRE pierwsze skrzypce odgrywa Christoph Waltz, dwukrotnie nagrodzony Oscarem, ale też zdobywca Złotej Palmy na Festiwalu Filmowym w Cannes. Choć Oberhauser w jego wykonaniu nieco przypomina Hansa Landę z Bękartów wojny Tarantino, to jednak jego kreacja jest niezwykle wyrazista. Statuetką Złotej Palmy nagrodzona została również Léa Seydoux, wcielająca się w rolę Madeleine Swann. Seydoux skrzętnie wykorzystuje wszelkie niuanse scenariusza, które umożliwiają jej odegranie całej gamy emocji. W dużej mierze to właśnie dzięki jej zdolnościom aktorskim oraz niewątpliwej chemii, jaka wytworzyła się między nią a Craigiem, najważniejszy i najlepszy wątek filmu nabiera charakteru i jest wiarygodny.
Interesujący jest Andrew Scott, najlepiej do tej pory znany z serialu Sherlock, w którym wcielił się w demonicznego profesora Moriarty. Scottowi świetnie udało się uchwycić specyfikę granej przez siebie postaci. Na szczególne słowa uznania zasługuje Dave Bautista, który na ekranie jest równie nieugięty, co bezlitosny. Pan Hinx to z całą pewnością jeden z najlepszych siepaczy w serii.

SPECTRE jest wyjątkowe pod jeszcze jednym względem. Po raz pierwszy oficjalnie wykorzystano motywy z powieści napisanej po śmierci Iana Fleminga; w tym przypadku zapożyczono kluczową scenę z Pułkownika Sun Kingsley'a Amisa. Wprawne oko zauważy również subtelne nawiązanie do opowiadania Specjał Hildebrandta Fleminga.

Ostateczna ocena SPECTRE nie jest łatwą sprawą i zapewne wszystko będzie zależało od oczekiwań, z jakimi przyjdzie mu się mierzyć. Z całą pewnością film nie do końca spełnia pokładane w nim oczekiwania. Zbyt wiele jest w nim elementów, które zwyczajnie do siebie nie pasują.
Ale SPECTRE ma też w sobie wiele uroku, któremu naprawdę nie sposób nie ulec. Wbrew pozorom nie jest to powrót do dawnej konwencji. SPECTRE jest czymś zupełnie nowym.


Tak więc – Bond powrócił! I to w całkiem niezłym stylu.

     
 
     
POWIĄZANE DZIAŁY RECENZJA FILM
 
 
> data publikacji 15.11.2015 © MI-6 HQ
 
 

 
  bond 50