dr no frwl gf tb yolt ohmss daf lald tnwtgg tswlmmrfyeo oc avtak tld ltk ge tnd twine dad cr qos sf
24 25 26
 

 
  NewsFAQE-Mail
   
 

Koniec ery Daniela Craiga?

 
Choć kontrakt Daniela Craiga zobowiązuje go do udziału w przynajmniej jeszcze jednym filmie serii, kilka miesięcy temu rozpętała się prawdziwa burza wokół słów aktora, który otwarcie zanegował możliwość ponownego wcielenia się w rolę agenta 007.

 
 
PONIEDZIAŁEK 11.04.2016 - MARCIN TADERA - ARTYKUŁ  

Dla aktorów wcielających się w rolę Jamesa Bonda koniec zdjęć do kolejnego filmu serii nie oznacza końca pracy nad projektem. Siłą rzeczy zaangażować się muszą w kampanię marketingową, będącą nieodłączną częścią machiny produkcyjnej. Nie jest tajemnicą, że kontakty z mediami nie są najmocniejszą stroną Daniela Craiga. W przeciwieństwie do wielu kolegów i koleżanek po fachu, którzy do perfekcji opanowali współpracę ze środkami masowego przekazu, Brytyjczyk ten akurat element wykonywanego przez siebie zawodu zdaje się traktować jak zło konieczne. Jednak w trakcie serii wywiadów udzielonych przy okazji premiery SPECTRE aktor wprawił wszystkich w zdumienie, ostentacyjnie demonstrując swój stosunek do występu w kolejnej odsłonie bondowskiej serii, a konsekwencje jego słów mogą stanowić nie lada problem dla producentów.

Wszystko zaczęło się od wywiadu dla magazynu „Time Out”, przeprowadzonego ledwie cztery dni po zakończeniu zdjęć do SPECTRE. Po standardowej serii pytań poświęconych produkcji filmu oraz osobie reżysera, Sama Mendesa, w pewnym momencie Craig oświadcza: – Każdy pomysł, jaki miałem na film o Bondzie, znalazł się tu [w SPECTRE – przyp. tłum.]. Źródło inspiracji wyschło. Jeśli zatem pytacie mnie co bym zrobił z kolejnym filmem – nie mam pojęcia. Przenieśmy akcję w kosmos? Zróbmy to! Już to było? Zróbmy to jeszcze raz.

Następnie Craig odniósł się koncepcji jednoczesnej realizacji dwóch kolejnych filmów. Pomysł ten w pewnym momencie podchwycili producenci serii, Barbara Broccoli i Michael G. Wilson: – Kontrakt zakłada udział w jeszcze jednym filmie. Tak to ustaliliśmy. Ale studio bardzo chciałoby zabrać się za produkcję najszybciej, jak to możliwe. Mówiło się nawet o możliwości realizacji dwóch filmów jednocześnie. W najłagodniejszej możliwej formie stwierdziłem, że ich pogięło. To zbyt duże projekty.

Wobec takiej deklaracji pada zatem pytanie o to, czy aktor wyobraża sobie udział w kolejnym filmie o Bondzie.

– Na chwilę obecną? Wolałbym potłuc tę szklankę i podciąć sobie żyły. Nie, na tę chwilę nie. W żadnym razie. […] Skończyliśmy. Chcę iść do przodu – odpiera Craig.

Czy zatem, dopytuje dziennikarz, aktor chce na dobre rozstać się z rolą?

– Nie myślałem o tym. Przynajmniej przez kolejny rok czy dwa lata nie chcę o tym myśleć. Nie wiem jaki będzie kolejny krok. Nie mam pojęcia. Nie dlatego, że próbuję być ostrożny. Kto wie, do cholery? Na chwilę obecną skończyliśmy. Z nikim nie prowadzę rozmów na ten temat. Jeśli zrobię kolejny film o Bondzie, to wyłącznie dla pieniędzy. Na pytanie o to, czy obchodzi go kto zostanie kolejnym odtwórcą roli Jamesa Bonda odpowiada krótko: – Mam to w dupie. Powodzenia! Obchodzi mnie jedynie, by zostawić serię w dobrym miejscu, a następcy mogli uczynić ją lepszą.

Jakby tego było mało, w październikowym numerze magazynu „Esquire” zamieszczony został obszerny wywiad z Craigiem, w którym również nie mogło zabraknąć pytań o przyszłość jego, ale też i serii. Aktor pozostał niewzruszony i temat udziału w kolejnym filmie kwituje słowami: – Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Szczerze. Nie próbuję się zgrywać, na tę chwilę nie umiem sobie tego nawet wyobrazić.

Wówczas pada kluczowe pytanie: czy przynajmniej chciałby zagrać w jeszcze jednym filmie?

– Na chwilę obecną nie – przyznaje. – Mam swoje życie, którym chciałbym się trochę zająć. Ale zobaczymy.

Jeśli wierzyć „Page Six”, plotkarskiej kolumnie „New York Post”, wypowiedzi Brytyjczyka rozsierdziły szefostwo Sony, które nakazało mu „się zamknąć i przestać przypieprzać się do serii”. Interwencja studia najwyraźniej poskutkowała, bo aktor przestał publicznie wyrażać swoje niezadowolenie. Ale pewien niesmak pozostał.


Daniel Craig jako James Bond - Casino Royale

Oczywiście, kiedy na planie SPECTRE padł ostatni klaps, aktor miał prawo czuć się zmęczony. Fizycznie, ale też psychicznie. Wielomiesięczne, wymagające zdjęcia, w dodatku okupione poważną kontuzją kolana, z pewnością dały się Craigowi we znaki. Jednak trudno zrozumieć i zaakceptować tak negatywne nastawienie wobec perspektywy udziału w kolejnym filmie serii, która przyniosła 48-letniemu aktorowi sławę i splendor.

O olbrzymich pieniądzach nie wspominając – za udział w Skyfall Craig otrzymał 7,38 mln funtów. To jednak nic w porównaniu do 31 milionów na jakie opiewa kontrakt na udział w dwóch kolejnych filmach.

Daniel Craig zapewne ma poczucie, że jego kariera nie do końca potoczyła się zgodnie z planem. Każdy aktor jak ognia boi się zaszufladkowania, kiedy postrzegany jest przez pryzmat jednej tylko roli. Tego rodzaju zaetykietowanie zwykle dość skutecznie ogranicza pole manewru; filmowi producenci słusznie obawiają się, że aktor kojarzący się z jednym, wyrazistym bohaterem w innej roli może być dla widzów problematyczny w odbiorze. Przez to dość niechętnie angażują taką gwiazdę do innych projektów. A James Bond jest przecież jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w historii kina.

Z drugiej strony, decydując się na przyjęcie roli agenta 007 Craig musiał zdawać sobie sprawę z tego, że zawsze już będzie utożsamiany z serią. O tym, jak trudno zerwać jest z wizerunkiem Bonda przekonali się wszyscy aktorzy wcielający się w tę rolę. Nawet Sean Connery, któremu sztuka ta udała się dopiero po niemal dwóch dekadach od ostatniego występu w bondowskiej produkcji. Craig zatem nie miał absolutnie żadnych podstaw do tego, by przypuszczać, że pod tym względem będzie wyjątkowy.

Wprawdzie we wspomnianym wywiadzie dla „Esquire” przyznał: - Jestem Jamesem Bondem do kurwy nędzy. I będę grał Bonda. - A na pytanie, czy boi się zaszufladkowania odparł: - No i co z tego? Pogadajmy lepiej o czymś poważnym.

Wspominając czasy sprzed Casino Royale Craiga naszła refleksja, że bardzo dużo pracował, robił mnóstwo rzeczy, grał u wspaniałych reżyserów. Wiedział, że potrafi grać. Jednak w roli Bonda obowiązuje wiele rygorów. To specyficzna postać, która sprawia, że jest się postrzegany przez jej pryzmat. Z tego powodu w pewnym zaczął odczuwać, że „to przecież nie on”. Zdał sobie sprawę z tego, że musi pokazać, iż potrafi robić też inne rzeczy.


Daniel Craig jako Will Atenton - Dom snów

Ale Craig nie ma ręki do scenariuszy. W swojej przeszło dwudziestoletniej karierze wystąpił wprawdzie w głośnych filmach, jak Monachium Stevena Spielberga, czy Droga do zatracenia Sama Mendesa, późniejszego reżysera Skyfall i SPECTRE, ale w rolach co najwyżej drugoplanowych. Występem w brytyjskim thrillerze Przekładaniec (2004) – tym razem już w roli głównej – zwrócił wprawdzie na siebie uwagę; mówi się wręcz, że udział w tym projekcie wywindował go na szczyt listy kandydatów do roli Bonda. Jednak sam film przeszedł bez większego echa.

Po Casino Royale Craig z trudnych do wytłumaczenia względów zdecydował się na udział w kilku dość ryzykownych przedsięwzięciach, najczęściej nietrafionych. Tak było choćby w przypadku Inwazji (2007), kompletnie niepotrzebnej, kolejnej (bodaj czwartej!) adaptacji klasycznej powieści Jacka Finney'a, Inwazja porywaczy ciał. Przełomem z całą pewnością nie był wojenny dramat Opór (2008), wokół którego narosły spore kontrowersje, głównie z uwagi na historyczne nieścisłości i uproszczenia. Poza tym, cóż, to zwyczajnie słaby film. Thriller Dom snów (2011), w którym Craig wystąpił u boku żony, Rachel Weisz, został przez krytykę zmieszany z błotem. Finansową klapą okazał się być nietypowy western science fiction Kowboje i obcy (2011), w którym forma zdecydowanie przerosła treść. W zasadzie jedynym obrazem tego okresu, o którym można pisać w kategoriach hitu była Dziewczyna z tatuażem (2011) Davida Finchera, ekranizacja bestsellerowej powieści Stiega Larssona, w której Craig wcielił się w rolę dziennikarza śledczego, usiłującego rozwikłać tajemnicę zagadki kryminalnej z przeszłości.

Co ciekawe, na przestrzeni trzech lat dzielących premiery Skyfall i SPECTRE aktor nie zagrał w żadnym filmie, choć wraz z żoną przez kilka miesięcy występował na deskach nowojorskiego Broadwayu w sztuce Mike'a Nicholsa, Betrayal. W sztuce, która podzieliła krytyków, choć finansowo była jednym z największych hitów sezonu (co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że ceny biletów sięgały nawet 400 dolarów).


Daniel Craig jako Robert w sztuce Betrayal. Foto: Brigitte Lacombe

Teraz jednak Craig najwyraźniej zatęsknił za nowym wyzwaniem. W lutym magazyn „Collider” doniósł, że aktor wystąpi w adaptacji powieści Jonathana Franzena, Purity (w Polsce została wydana pod tytułem Bez skazy). Co istotne, zostanie ona przeniesiona na ekrany telewizyjne w formacie 20-odcinkowego serialu. Oczywiście na chwilę obecną nie wiadomo, czy perspektywa występu w tak rozbudowanej telewizyjnej produkcji w jakikolwiek sposób wpłynie na jego decyzję o powrocie do roli Jamesa Bonda, ale na pewno sprawi, że Craig będzie dużo bardziej zapracowanym człowiekiem. Przy założeniu, że rola w planowanym serialu nie będzie epizodyczna.

Czasy, kiedy to występy w telewizji uznawane były za zmierzch aktorskiej kariery dawno minęły. Dziś medium to cieszy się bodaj największą od dekad popularnością. To na małym ekranie, wolnym od ograniczeń filmowych produkcji, można dziś śledzić najciekawsze, najbardziej złożone fabuły, a największe gwiazdy kina upatrują w telewizyjnych produkcjach szansę na rozwinięcie aktorskich skrzydeł. Być może zatem w występie w serialu, w którego produkcję zaangażowali się Todd Field (nominowany do Oscara za scenariusze do filmów Za drzwiami sypialni i Małe dzieci) oraz Scott Rudin (producent wielu doskonałych filmów, w tym Truman Show, To nie jest kraj dla starych ludzi, czy Aż poleje się krew), Craig upatruje szansę na zerwanie z wizerunkiem bohatera wykreowanego na kartach powieści Iana Fleminga. A przynajmniej – częściowe odcięcie się od niej.

No cóż.

Piętno, jakie Daniel Craig odcisnął na serii, jak i jego rola w wyciągnięciu jej z niebytu, w jakiej znalazła się na przełomie wieku jest nie do przecenienia. Jego interpretacja postaci Jamesa Bonda sprawiła, że z miejsca stał się jednym z najbardziej cenionych odtwórców tej roli. I to pomimo tego, że nie wszystkie filmy z jego udziałem można jednoznacznie uznać za udane. Z tego punktu widzenia rozbrat aktora z serią może być dla niej sporym ciosem – szczególnie, jeśli publiczność nie zaakceptuje jego następcy.

Z drugiej strony, jeśli Craig faktycznie ma dość, najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli zrezygnuje. Tak po prostu. Trudno wyobrazić sobie bardziej kłopotliwą sytuację, jak świadomość, że aktor wcielający się w postać Jamesa Bonda publicznie wyraża niechęć do udziału w produkcji. Podobnie rzecz się miała w przypadku Seana Connery, którego wyraźne znużenie rolą, ale też chłodne relacje z producentami wprost przekładały się na występy przed kamerami. Jego całkowicie pozbawioną wyrazu kreację mogliśmy zaobserwować choćby w Żyje się tylko dwa razy.


Sean Connery jako James Bond - Żyje się tylko dwa razy

Wydaje się, że Craig jeszcze na tym etapie nie jest. Mimo wszystko jego zaangażowaniu i profesjonalizmowi na planie zdjęciowym nie można niczego zarzucić. Jednak zamieszaniu, jakie prokuruje poza nim – owszem. Nie chodzi tu nawet o brak publicznych wyrazów szczególnie emocjonalnego przywiązania do postaci Bonda, górnolotnych deklaracji nacechowanych sentymentem i oddaniem. Nie miejmy złudzeń. Choć wydaje się, że Craig odczuwa satysfakcję z udziału w procesie twórczym towarzyszącym kolejnym produkcjom bondowskiej serii, jednak postrzega go przede wszystkim jako element wykonywanego zawodu. I ma do tego pełne prawo. Podobnie, jak ma prawo do przeliczania swego zaangażowania na wymierne korzyści finansowe.

Ale nie można się też dziwić, że słowa aktora część fanów przyjmuje z daleko idącą rezerwą, żeby nie powiedzieć – oburzeniem. To dzięki tym filmom Daniel Craig stał się jednym z najbardziej rozpoznawanych aktorów ostatnich dwóch dekad. Zarobił miliony. Finansowo zabezpieczył przyszłość swoją i swojej rodziny. W tym kontekście jego dylematy wydają się być cokolwiek niezrozumiałe, czy wręcz niedorzeczne.

Poza tym serii najzwyczajniej nie stać na kolejną kilkuletnią przerwę w produkcji tak, jak nie stać jej na wielomiesięczne wyczekiwanie na decyzję aktora – każde opóźnienie oznacza wymierną stratę finansową. Ile czasu Craig będzie potrzebował na nabranie dystansu i na odzyskanie wigoru? Jak sam zapowiada – rok, może dwa? A co, jeśli dopiero wówczas zadecyduje o rozstaniu z serią? Pamiętajmy, że zmiana aktora wcielającego się w rolę Jamesa Bonda oznacza prawdziwą rewolucję. Tym większą obecnie, zważywszy na problematyczne z tego punktu widzenia zakończenie SPECTRE. Trudno sobie wyobrazić, by nowy aktor mógł z marszu wejść w przysłowiowe buty Craiga i zamykać wątki otwarte przez poprzednika. Seria najpewniej będzie musiała zostać na nowo zdefiniowana. A to wymaga czasu.

Również z zupełnie praktycznego punktu widzenia wahania Craiga uniemożliwiają produkcji kolejnego filmu na nabranie tempa. Scenariusz bowiem pisany jest z myślą o konkretnym aktorze. Bierze się pod uwagę jego osobowość, predyspozycje, odpowiednio wykorzystuje mocne, a ogranicza słabe strony. Nowy odtwórca roli agenta 007 oznacza konieczność przepisania całego tekstu, co oczywiście wiąże się z kolejnym opóźnieniem. Dlatego też Eon Productions jest obecnie zakładnikiem Daniela Craiga. Tak długo, jak aktor nie określi się jednoznacznie odnośnie swojej przyszłości, tak produkcja kolejnego filmu będzie w najlepszym przypadku ograniczona.

Miejmy zatem nadzieję, że decyzję aktora poznamy w najbliższym czasie. Jakakolwiek by ona nie była.

 
 
> data publikacji 11.04.2016 © MI-6 HQ
 
 

 
  bond 50