CZWARTEK 26.10.2017 - MARCIN TADERA - ARTYKUŁ |
|
Rewelacje, o których jako pierwszy napisał świetnie zazwyczaj poinformowany “The Hollywood Reporter”, tylko z pozoru wydają się mieć wymiar czysto techniczny. W rzeczywistości potencjalne pozyskanie praw do dystrybucji filmów o Jamesie Bondzie przez jedną z tych firm może zaważyć na przyszłości serii.
Walka o franczyzę
Warner Bros. nie bez obaw śledzi rozwój sytuacji, stąd w ostatnich tygodniach studio wzmogło naciski na Metro-Goldwyn-Mayer by ostatecznie dobić targu. Szczególnie wobec faktu, iż w imieniu Apple negocjacje prowadzą Zack Van Amburg i Jamie Erlicht, a więc niegdysiejsi prezesi Sony Pictures Television – osoby znane i cenione w branży filmowej.
Determinacja Warnera jest zrozumiała. Studio to aktualnie nie ma w swoim portfolio cyklu zapewniającego mu dochody na poziomie niegdysiejszej serii o Harrym Porterze. Tworzone przez nie DC Extended Universe póki co rozczarowuje; filmy o najsłynniejszych superbohaterach komiksowej stajni DC z całą pewnością nie są ani tak dochodowe, ani artystycznie udane jak zakładano. A mowa tu przecież o takich ikonach popkultury jak Batman czy Superman! Warner Bros. zapewne z zazdrością spogląda na wyniki Disneya, którego Marvel Cinematic Universe święci kolejne triumfy, niezależnie od faktycznej jakości samych filmów cyklu.
A przecież Disney ma prawa do jeszcze jednej, potężnej franczyzy. Gwiezdne wojny to w zasadzie więcej, niż filmy. To praktycznie cały przemysł, od książek i komiksów poczynając, a na grach, zabawkach, koszulkach czy kubkach kończąc.
Stąd też przekonanie, że Amazon czy Apple walczą o coś więcej, niż prawa do dystrybucji filmów. Niewykluczone, że firmy te chcą zgarnąć całą pulę – prawa do postaci Jamesa Bonda, a przynajmniej tę ich część, której właścicielem jest Metro-Goldwyn-Mayer.
Według równych szacunków wartość franczyzy waha się w granicach od 2 do 5 mld dolarów. A kogo jak kogo, ale Apple z całą pewnością stać na taki wydatek.
Dlaczego więc Amazon i Apple tak bardzo zależy na pozyskaniu praw do filmowej inkarnacji agenta 007?
Siła marki
W Hollywood pokutuje przeświadczenie, że potencjał bondowskiej serii nie jest należycie wykorzystywany. Bo choć James Bond jest powszechnie rozpoznawaną marką, to ograniczanie się do dwóch czy trzech premier kinowych na dekadę jest niczym więcej, jak marnowaniem owego potencjału.
Oczywiście agent 007 to również książki i (ostatnio) komiksy. Prawa do literackiej wersji bohatera dzierży jednak Ian Fleming Publications, a nic nie wskazuje na to, żeby spadkobiercy pisarza w przewidywalnej przyszłości mieli je zamiar sprzedać (abstrahując od tego, że i IFP w ostatnich latach również nie rozpieszcza fanów, wydając kolejne powieści w stanowczo zbyt długich odstępach czasu).
Tym niemniej bez względu na to czy prawa do filmowej serii zdobędzie właściciel największej internetowej księgarni, czy firma z branży nowych technologii, której największym sukcesem ostatnich lat są cieszące się niesłabnącą popularnością telefony, tablety czy komputery osobiste, z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że nowy właściciel będzie próbował ten stan rzeczy zmienić.
Jak? Sposobów jest zapewne wiele, ale najważniejsze to rzecz jasna spin-offy w ramach dzielonego uniwersum (do którego trzeba będzie jeszcze przekonać Eon Productions), poszerzenie oferty pod kątem młodszego odbiorcy (sceptyków odsyłam do serii książek o młodym Bondzie – tak, to jest możliwe!) oraz podbój rynku telewizyjnego.
A biorąc pod uwagę potencjał i zaplecze technologiczne Amazona i Apple, ostatnia z opcji wydaje się być najciekawsza i najbardziej kusząca. Obie firmy posiadają własne platformy VOD (video on demand; wideo na życzenie) oraz rzeszę klientów. Amazon prężnie rozwija usługę Amazon Prime Video, podczas gdy Apple rozpowszechnia filmy i seriale poprzez iTunes.
Dodatkowo pierwsza z nich coraz śmielej poczyna sobie na polu własnych produkcji, realizowanych przez Amazon Studios. Skalą i rozmachem nie może jeszcze się równać z takimi potentatami jak HBO czy Netflix, ale w najbliższych latach można się spodziewać dalszych postępów. Apple z kolei oryginalne produkcje w iTunes na razie ogranicza do muzyki, jednak autorskie programy czy seriale telewizyjne giganta z Cupertino wydają się już być wyłącznie kwestią czasu.
A jakie to wszystko ma znaczenie dla nas – widzów?
Cyfrowa rewolucja
Przez lata model dystrybucji produkcji głównego nurtu był niezmienny – po pewnym czasie, ale nie wcześniej niż od 14 do 17 tygodni od premiery kinowej, film trafiał do sprzedaży otwartej na nośnikach fizycznych; niegdyś były to kasety VHS, później płyty DVD i Blu-ray. Po roku od premiery kinowej film można było zobaczyć na płatnych kanałach telewizyjnych segmentu premium (w Polsce głównie HBO i Canal+), które miały dany tytuł na wyłączność przez kolejny rok. Dopiero po tym czasie produkcja mogła zagościć w ramówkach otwartych kanałów telewizyjnych.
Obecnie trend ten ulega zmianie, głównie za sprawą dystrybucji cyfrowej. Już teraz niektóre serwisy VOD mają w swojej ofercie filmy przed ich premierą na DVD i Blu-ray, czego przykładem może być platforma Chili Cinema. Serwisy te dążą oczywiście do tego, by okres karencji, kiedy to dany tytuł można obejrzeć wyłącznie w kinach, uległ dalszemu skróceniu, a nawet, żeby – za odpowiednią opłatą – dany tytuł dostępny był na platformie streamingowej równolegle z premierą kinową. Póki co Hollywood z dezaprobatą przygląda się takim projektom jak platforma Screening Room, której celem było właśnie udostępnianie filmów w dniu ich kinowej premiery. Jednak tendencja ta wydaje się nasilać.
Zresztą, w dobie powszechnie dostępnych telewizorów o niewyobrażalnych niegdyś przekątnych ekranu, oferujących doskonałej jakości obraz w rozdzielczości 4K i w technologii HDR, wobec możliwości, jakie dają nośniki Blu-ray i domowe systemy audio, tradycyjne kina coraz bardziej tracą na znaczeniu.
Rewolucję kina domowego napędzają serwisy VOD, oferujące możliwość oglądania filmów w świetnej jakości bez konieczności wychodzenia z domu. Już teraz cyfrowa dystrybucja zdaje się wypierać klasyczne nośniki filmu; pomimo nadal niedoścignionej jakości, Blu-ray nigdy nie stał się formatem równie popularnym, jak mocno już przestarzałe płyty DVD w czasach ich świetności.
A teraz wyobraźmy sobie, że prawa do dystrybucji (albo wręcz – produkcji) filmów o Jamesie Bondzie pozyskuje Amazon lub Apple. Jakie pociąga to za sobą konsekwencje? Najpewniej w przewidywalnej przyszłości kinowa dystrybucja będzie niezagrożona, choć żadna z tych firm nie ma w tym większego doświadczenia. Jednak zakup filmu na fizycznym nośniku nie będzie już tak oczywisty – a przynajmniej nie po czterech czy pięciu miesiącach od premiery, jak to ma miejsce obecnie. Pamiętajmy, że serwisy VOD umożliwiają wypożyczenie danego tytułu, lub nieograniczony dostęp w ramach abonamentu. Zwykle nie można go jednak kupić.
Co innego ewentualne produkcje telewizyjne, które tworzone będą w formacie serialu lub miniserii. Te do otwartej dystrybucji na nośnikach DVD i Blu-ray mogą trafić ze znacznym, nawet dwuletnim opóźnieniem. Ale możliwe jest też, że możliwość ich oglądania będą mieli wyłącznie abonenci danej platformy, a prawa do tych produkcji nie będą odsprzedawane stacjom telewizyjnym.
Na szczęście dla polskiego widza zarówno Amazon Prime Video, jak i iTunes są w Polsce dostępne (pierwsza z tych usług nie miała jeszcze swojej oficjalnej premiery w naszym kraju, ale Amazon umożliwił nam korzystanie z zasobów serwisu).
Jedno jest pewne. Wybór dystrybutora kolejnych filmów bondowskiego cyklu wydaje się być fundamentalny dla przyszłości serii. Warner Bros. jest opcją bezpieczną, utrwalającą tradycyjny porządek rzeczy. Z kolei Amazon i Apple niemal n pewno zwiastują rewolucję często określaną mianem post-network era, w której zatarciu ulegają formaty produkcji i sposoby ich dystrybucji. To bez wątpienia przyszłość branży rozrywkowej. Ale czy jesteśmy na nią gotowi?
|