|
Cztery długie lata musieliśmy czekać na nową odsłonę powieściowych przygód agenta 007. Po raz trzeci wyzwania, jakim jest ożywienie na kartach powieści świata Jamesa Bonda, podjął się Anthony Horowitz. Po bardzo dobrze przyjętych: Cynglu śmierci i Forever and a Day ten poczytny brytyjski pisarz ponownie umiejscowił akcję w oryginalnej – korespondującej z twórczością Iana Fleminga – linii czasowej. With a Mind to Kill rozgrywa się po wydarzeniach opowiedzianych w Człowieku ze złotym pistoletem, czyli ostatniej, wydanej pośmiertnie powieści Fleminga, która wprawdzie (słusznie) uważana jest za najsłabszą w dorobku pisarza (który nigdy tak naprawdę jej nie ukończył; zmarł po napisaniu pierwszej wersji rękopisu), to jednak otwiera ją absolutnie mistrzowski motyw – oto Bond, po tym, jak został schwytany przez KGB i poddany „praniu mózgu”, wraca do Anglii by… zamordować M!
W With a Mind to Kill Horowitz bierze na tapet te wydarzenia i wpisuje je w interesującą (przynajmniej w założeniach) intrygę, której celem jest przedostanie się Bonda do Moskwy, zyskanie zaufania swoich niedawnych oprawców i odkrycie natury zawiązywanego na Kremlu spisku, o istnieniu którego brytyjski wywiad wie, lecz którego szczegółów nie zna. Spisku, który ma zmienić bieg historii. Dlatego też MI6 podejmuje grę, która zasadza się na maskaradzie, w myśl której zamach na M się powiódł. A James Bond staje się głównym podejrzanym.
Wydawać się mogło, że Horowitz postawił na istny samograj; po lekturze pierwszego aktu można mieć nadzieję na powieść wykraczającą poza schematy, w której wątek szpiegowski jest jedynie punktem wyjścia do czegoś znacznie bardziej intrygującego; opowieści o łamaniu psychiki Jamesa Bonda, jego woli i wszystkiego tego, w co wierzy. To mógł być solidny thriller o zacięciu psychologicznym.
Mógł być. Ale nie jest.
Horowitz zdecydował się na klasyczną formułę, co samo w sobie nie jest niczym złym. Gorzej, że With a Mind to Kill w gruncie rzeczy nie ma czytelnikowi wiele do zaoferowania. O ile jeszcze pierwszy akt rzeczywiście potrafi zaintrygować, to dalej powieść zamienia się w sztampę, a fabuła robi się niemiłosiernie przewidywalna. A to, niestety, poważna wada. I o ile poprzednia powieść Horowitza, Forever and a Day, również do szczególnie odkrywczych nie należała, to jednak miała w sobie mnóstwo uroku; za sprawą pierwszorzędnej narracji cechował ją fantastyczny klimat, a pojawiające się na jej kartach postaci były pełne życia. W With a Mind to Kill niestety nie ma o tym mowy, przez co żaden aspekt książki nie rekompensuje miałkości fabuły. Tak, jakby Horowitz pisał ją na autopilocie, w pośpiechu odhaczając wszystkie obowiązkowe elementy formuły.
Również o pojawiających się na kartach powieści postaciach trudno mówić w samych superlatywach. Są skrojone poprawnie, dobrze wpisując się w fabułę, ale nic ponad to. Tak jest w przypadku partnerującej Bondowi Katii Leonowej, której historia jest całkiem ciekawa, ale osobowość – niekoniecznie. Z drugiej strony główny powieściowy antagonista, pułkownik Boris, ma zadatki na postać intrygującą, ale w rzeczywistości jest mocno pretekstowy. Podobnie jak cała organizacja Stalnaya Ruka (Stalowa Ręka), w założeniach będąca spadkobierczynią Flemingowskiego SMERSZ-u, ale której demoniczności nie mamy nawet okazji poznać.
Są w With a Mind to Kill motywy świetne. Wspomniany już intrygujący pierwszy akt, który daje nadzieję na dzieło ponadprzeciętne. Albo naprawdę ciekawe poprowadzenie wątku – z braku lepszego słowa – romantycznego, w którym Bond wyjątkowo instrumentalnie traktuje związek z Katyą. Albo doskonała scena, w której pułkownik Boris demonstruje swoje możliwości, zmuszając swojego adiutanta do skoku z okna na ósmym piętrze. Sama zmiana sposobu postrzegania otaczającej ją rzeczywistości przez Katyę została opisana przez Horowitza w miarę przekonująco i wiarygodnie. Warto też zauważyć, że sam klimat powieści jest dość ponury, z jednej strony za sprawą opisywanych wydarzeń, ale również z uwagi na umiejscowienie akcji w Związku Radzieckim (gdzie, jeśli wierzyć opisom Horowitza, wszystko jest szare i pozbawione wyrazu. Ot, mało subtelne, prawda?). Świetne jest też zakończenie – którego szczegółów w tym miejscu lepiej nie zdradzać. Przejmujące i intrygujące.
Z drugiej strony w powieści jest też wiele motywów cokolwiek banalnych, które w żaden sposób nie przystają do ich potencjału. Strasznie irytujące jest też sięganie przez Horowitza po rozwiązania deus ex machina, które przynajmniej dwukrotnie wybawiają Bonda z tarapatów, kompletnie rujnując suspens. Na dłuższą metę męczące są też nieustanne nawiązania do powieści Fleminga, które wypadają sztucznie i zwykle są kompletnie bezcelowe.
W ostatecznym rozrachunku With a Mind to Kill rozczarowuje, choć robi to w niezłym stylu. Przy wszystkich wadach powieści trzeba Horowitzowi oddać, że udało mu się utrzymać świetne tempo opowieści, dzięki czemu czyta się ją z przyjemnością, a już na pewno – bez poczucia znużenia. Bardzo możliwe, że jej odbiór w dużej mierze zależy od oczekiwań czytelnika. W moim przypadku Horowitz nie wypełnił zapowiedzi z początkowych rozdziałów książki, przez co jej lekturę skończyłem z ogromnym poczuciem niedosytu.
Szkoda. Tego pisarza stać na znacznie więcej. |