Jeden z wyżej postawionych agentów Secret Intelligence Service zostaje oskarżony o sprzedaż tajnych dokumentów i zmuszony do rezygnacji ze służby. Okazuje się nim być... James Bond!
Naturalnie jest to jedynie gra, jaką podejmuje brytyjski wywiad w celu przedostania się w otoczenie niejakiego Jay’a Autema Holy’ego – uznanego za martwego genialnego programisty, niegdyś współpracującego z Pentagonem. Podejrzewa się, że stoi on za kilkoma doskonale zaplanowanymi, acz ryzykownymi kradzieżami. Kradzieżami przeprowadzonymi tak precyzyjnie, jakby zostały wcześniej rozegrane w komputerowej symulacji...
Role of Honour z roku 1984 to czwarta powieść Gardnera, a zarazem druga (po For Special Services) część trylogii poświęconej flemingowskiej organizacji SPECTRE. Uprzedzając fakty, z całą pewnością nie jest to najlepsza książka w dorobku pisarza. Podobnie jak wspomniana już For Special Services, ma lepsze i gorsze momenty.
Fabularnie jest co najmniej solidnie. Gardner zasadniczo potrafi kreślić stosunkowo skomplikowane intrygi, jednocześnie podając je w całkiem przystępnej formie. W tym przypadku elementów układanki jest kilka, a Bond w dość przemyślany sposób dociera do jej sedna: przejęcia kontroli nad amerykańskim systemem EPOC (System Komunikacyjny Kryzysowych Rozkazów Prezydenta), dzięki któremu można zarówno wystrzelić rakiety balistyczne, jak i rozbroić cały arsenał nuklearny.
Jednym z kluczowych wątków fabularnych Role of Honour jest przyjęcie 007 w szeregi organizacji SPECTRE – pomysł zdawać by się mogło karkołomny i z góry skazany na porażkę. A jednak Gardnerowi udaje się ten problem rozwiązać przy zachowaniu przynajmniej elementarnych pozorów, które nie wymagają od czytelnika zawieszenia niewiary na nieakceptowalnym poziomie.
Sama organizacja wydaje się też dobrze wpisywać w spuściznę Fleminga. SPECTRE szkoli wszelkiej maści najemników i terrorystów (ech, te lata osiemdziesiąte) „do wynajęcia”, choć jej najnowsza operacja może zachwiać porządkiem świata.
I o ile na poziomie koncepcyjnym wszystko wydaje się być na swoim miejscu, to jednak lektura powieści zbyt długimi fragmentami nie porywa. Pierwsza połowa jest, co tu dużo mówić, nudna. Sceny rozgrywające się w Monte Carlo, w których Bond przygotowywany jest do konfrontacji z Holym przez agentkę CIA, ‘Percy’ Proud (skądinąd całkiem nieźle napisana postać), jest nadmiernie przeciągnięta. A na dodatek nieco naiwna – przez miesiąc 007 ma stać się ekspertem w programowaniu, nie mając o tym zielonego pojęcia (na usprawiedliwienie Gardnera – Bond ma jedynie „sprawiać wrażenie” bycia komputerowym geniuszem).
Natomiast w momencie, w którym akcja przenosi się do prowadzonego przez SPECTRE afrykańskiego obozu dla terrorystów zaczyna się robić naprawdę ciekawie. To tu Bond zostaje poddany weryfikacji i – w ramach testu – umieszczony w ośrodku treningowym, w którym zwyczajowo ćwiczy się walkę w zamkniętych przestrzeniach. Jest to przykład doskonale rozpisanej sceny, która jest niezwykle obrazowa (również w swojej brutalności).
Później akcja mknie niemal na złamanie karku – co w tym przypadku akurat jest zaletą, z punktem kulminacyjnym rozgrywającym się na pokładzie sterowca Goodyear’a zawieszonego nad szwajcarską Genewą (pomysł zapewne „zapożyczony” przez twórców filmowego „Zabójczego widoku”).
Role of Honour to również ciekawe świadectwo czasów, w jakich powieść powstawała. Oprócz dość beztroskiego podejścia do tematu terroryzmu (co diametralnie zmieniło się po wydarzeniach z 11 września), nie sposób nie zauważyć fascynacji raczkującą wówczas technologią komputerów osobistych (uroczo określanych mianem „mikrokomputerów” lub „mikro”) z wyraźnym przecenianiem ich ówczesnych możliwości. Co ciekawe, Bond tym razem ze swoim przeciwnikiem nie mierzy się w zwyczajowej karcianej rozgrywce, ale w komputerowej grze strategicznej. I, oczywiście, wygrywa z jej twórcą.
Role of Honour to powieść, która jedynie momentami wybija się ponad przeciętność. Gardner prowadzi akcję w typowy dla siebie sposób, tak też nakreślając bohaterów (całkiem zresztą udanie) i umiejętnie budując suspens w kluczowych momentach. Jednocześnie książce brakuje wyraźnego, zapadającego w pamięci motywu. Ot, w miarę solidna, rzemieślnicza robota, która momentami potrafi czytelnika zaintrygować, zapewniając mu dobrą zabawę – ale nic ponad to.
|