|
Brytyjskie służby specjalne, po miesiącach poszukiwań, wreszcie wpadają na trop międzynarodowego terrorysty, niejakiego Franco Oliveiro Quesocriado. Okazuje się, że w ostatnim czasie kilka razy odwiedzał on szkockie miasteczko Mulcaldy, którego panem (lairdem) jest niejaki doktor Anton Murik, niegdyś członek komisji Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, wydalony z niej jednak za domaganie się pieniędzy na budowę nowego typu reaktora, rzekomo bardzo bezpiecznego. Związki niebezpiecznego terrorysty, odpowiedzialnego za porwanie dwóch samolotów pasażerskich oraz wysokiej klasy specjalisty od reakcji jądrowych, budzą niepokój Secret Service. James Bond musi przeniknąć w otoczenie Murika i wybadać, na ile te podejrzenia są uzasadnione...
James Bond powraca!
Po piętnastu latach od wydania wydania „Człowiek ze złotym pistoletem” Iana Fleminga, zadanie kontynuowania literackiej serii o agencie 007 powierzone zostało autorowi poczytnych powieści szpiegowskich i thrillerów, Johnowi Gardnerowi. Gardner nie od razu przystał na propozycję Glidrose Publications – był zajęty realizacją własnych projektów i, jak się wydaje, nie był specjalnie zainteresowany zgłębianiem kanonu zapoczątkowanego przez innego pisarza. Ostatecznie jednak spadkobiercom Fleminga udało się dojść z pisarzem do porozumienia, którego efektem była trwająca przez piętnaście lat współpraca, w trakcie której powstało czternaście oryginalnych powieści i dwie adaptacje filmów: „Licence to Kill „ i „GoldenEye”.
Pierwszym problemem, z którym musiał się zmierzyć Gardner było odpowiednie umiejscowienie akcji. Jeśli nie liczyć „Pułkownika Sun” Kingsley'a Amisa, dwóch nowelizacji Christophera Wooda i fenomenalnego „The Authorized Biography of 007” Johna Pearsona, przez półtorej dekady świat literackiego Bonda utrzymywany był w swoistej próżni. Pisarz mógł wrócić do lat sześćdziesiątych i kontynuować opowieść w miejscu, w którym zostawił ją przedwcześnie zmarły Fleming. Mógł również cofnąć się do czasów poprzedzających historię opowiedzianą w „Casino Royale”. Ostatecznie zdecydował się jednak na ciekawy zabieg; wprowadził Bonda w lata osiemdziesiąte, jednak jego bohater jest tą samą postacią, jaką znamy z kart powieści Fleminga. Wprawdzie w „Licence Renewed” jest on, jak się wydaje, nieco starszy, ale jest to konsekwencja zmian, jakie zaszły w jego życiu, a nie upływu czasu w rzeczywistości. Gardner, jak sam przyznał, wybrał takie rozwiązanie, ponieważ jego zdaniem w świecie wywiadu, z technologicznego punktu widzenia, zaszły ogromne zmiany. W swoich powieściach próbował bardziej realistycznie opisać wywiadowczy fach, sięgając również po najnowsze zdobycze techniki.
Tak więc, nie przejmując się zbytnio konwencjami, pisarz ochoczo przystąpił do dekonstrukcji niektórych elementów świata przedstawionego, niejednokrotnie wprawiając czytelnika w zdumienie. Z pobudek politycznych Sekcja 00 została rozwiązana, a Bond, przynajmniej oficjalnie, utracił licencję na zabijanie. Oficjalnie, bowiem opierający się zmianom M utworzył w ramach Secret Service tzw. Sekcję Specjalną, której pracownikiem został Bond. Jednakże przez ostatnich kilka lat, jak pisze Gardner, jedynie w przypadku czterech zadań jego dawny numer, który oznaczał, że wykonując rozkazy miał prawo pozbawiać życia, odgrywał jakiekolwiek znaczenie. Zasadniczo pełnił on funkcję podległego M oficera wyższego szczebla: wykonywał papierkową robotę, zajmował się przesłuchaniami, odprawami, analizami. „Dodatkową satysfakcję sprawiło mu kupno domku na wsi i nowego samochodu”, pisze dalej Gardner. Co ciekawe, 007 zamienił swego ukochanego bentleya mark II continental na... szwedzkiego saaba 900 (zwanego „Silver Beast”; „Srebrna Bestia”). Nie korzysta też z nieśmiertelnego walthera PPK, a z pistoletu Browning 9 mm i Ruger Super Blackhawk .44 Magnum.
Zmienił się również i sam Bond. Drastycznie ograniczył ilość konsumowanego alkoholu, zaczął również palić przygotowywane na specjalne zamówienie papierosy z obniżoną zawartością tytoniu.
Zatwardziali fani twórczości Fleminga przyjęli te zmiany, delikatnie to ujmując, z mieszanymi uczuciami. Gardner jednak nie bez racji uznał, że żadna szanująca się służba specjalna współcześnie nie mogłaby sobie pozwolić na to, by mieć w swoich szeregach funkcjonariusza o tak niszczycielskich i potencjalnie niebezpiecznych nałogach.
Jego książki cieszyły się sporym zainteresowaniem czytelników. Co ciekawe, większym w USA, niż w Wielkiej Brytanii. „Licence Renewed” (czyli: „Licencja odnowiona”), przez 52 tygodnie utrzymywała się na liście Jego książki cieszyły się sporym zainteresowaniem czytelników. Co ciekawe, większym w Ubestsellerów New York Timesa.
Gardner, ku swemu niezadowoleniu, nie mógł wyjść poza charakterystyczną dla serii formułę. Jest to zapewne jeden z powodów, dla których fabułę powieści można określić mianem schematycznej i do bólu przewidywalnej. Zupełnie, jakby pisarz nie potrafił odnaleźć się w gąszczu restrykcji i obostrzeń, narzuconych przez wydawcę. Dlatego czytając „Licence Renewed” ma się nieustanne wrażenie, że powieść jest zlepkiem klisz poszczególnych dzieł Fleminga, czego najlepszym przykładem jest plan Murika, który próbuje szantażować kilka państw Zachodu (oraz NRD), grożąc sabotażem sześciu elektrowni atomowych. Stopienie rdzenia reaktora jądrowego ma w konsekwencji doprowadzić do katastrofy określanej mianem chińskiego syndromu (w powieści potencjalne skutki takiego zdarzenia zostały dość mocno udramatyzowane), czemu zapobiec może wyłącznie Murik – naturalnie po otrzymaniu sowitego okupu. Podobieństwo do planów organizacji SPECTRE z „Operacji Piorun” jest uderzające. Nawiązań do powieści Fleminga jest zresztą więcej.
Również główni bohaterowie dramatu wypadają wyjątkowo bezbarwnie. Wprawdzie historia Antona Murika jest ciekawa, a motywacje popychające go do zbrodni – całkiem nietuzinkowe, jednak Gardnerowi nie udało mu się nadać ciekawej osobowości. Jeszcze gorzej pod tym względem wypada Lavender Peacock, dziewczyna Bonda, która jest postacią kompletnie pozbawioną wyrazu. Na ich tle świetnie wypada niejaka Ann Reilly, przez kolegów z Secret Service pieszczotliwie nazywana Q'ute (ang. Ślicznotka). U Gardnera to właśnie ona odpowiedzialna będzie za zaopatrywanie Bonda w broń i gadżety, zastępując majora Boothroyda, który wprawdzie wciąż jest szefem wydziału Q, ale na kartach jego powieści w zasadzie się nie pojawia. Reilly i Bond dość szybko znajdą wspólny język i zaprzyjaźnią się. Co więcej, ich wzajemne relacje nie będą się ograniczały wyłącznie do sfery służbowej i ostatecznie, jak łatwo się domyślić, stworzą coś na kształt związku – jednak bez jakichkolwiek zobowiązań.
Skoro o wydziale Q mowa, czytając „Licence Renewed” nie sposób nie zwrócić uwagi na fakt, iż gadżety u Gardnera odgrywają niebagatelną rolę, nierzadko wybawiając Bonda z tarapatów. Choć pisarz zarzeka się, że wszystkie opisane przez niego nowinki techniczne mają swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości albo są możliwe do skonstruowania, czego oczywiście nie kwestionuję, jednak problem polega na tym, że z czasem można mieć poczucie przesytu.
Mimo wszystkich swoich wad, „Licence Renewed” czyta się naprawdę dobrze, głównie dzięki ponadprzeciętnemu warsztatowi pisarskiemu Gardnera. Powieść od pierwszej do ostatniej strony utrzymuje doskonałe tempo, a narracja, w warstwie konstrukcyjnej, sprawia wrażenie mocno filmowej – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Opisy, inaczej niż u Fleminga, służą przede wszystkim nakreśleniu tła akcji. Ta zaś została napisana niezwykle sprawnie i pierwszorzędnie trzyma w napięciu. Szczególnie w momentach, w których Bond musi uciekać się do walki wręcz lub korzystać z broni. Gardner, który sam służył w formacji komandosów Królewskiej Piechoty Morskiej, z całą pewnością w tym elemencie korzystał z własnych doświadczeń, co nadaje powieści charakteru.
W „Licence Renewed” znajdziemy również jedną perełkę. Jest nią scena przesłuchania Bonda, któremu wstrzyknięte zostaje „serum prawdy”. Gardner fantastycznie opisuje jego walkę o pozostanie świadomym własnych słów – prawdziwy majstersztyk!
Tak więc „Licence Renewed” jest tylko i aż utworem poprawnym, jedynie momentami wybijającym się ponad przeciętność. Choć potrafi zapewnić całkiem dobrą rozrywkę, to jednak na mankamenty powieści trudno przymknąć oko.
Na szczęście już w swej drugiej powieści Gardner udowodni, że powierzenie mu zadania kontynuowania serii o Jamesie Bondzie było decyzją najlepszą z możliwych, a i on sam sprawniej lawirować będzie w ramach narzuconej formuły. |