|
W Wielkiej Brytanii dochodzi do wydarzenia bez precedensu – w zuchwałym akcie terrorystycznym ze swojej posiadłości porwany zostaje szef Secret Service, M. Pomimo wysiłków Bondowi nie udaje się powstrzymać tajemniczych napastników. Zostawiają oni jednak ślad, który wiedzie 007 do Grecji. Tam poznaje piękną Ariadne Alexandrou, komunistyczną działaczkę współpracującą z radzieckim wywiadem GRU, w towarzystwie której udaje się na niewielką wysepkę Vrakonisi, gdzie rezyduje tajemniczy Sun Liang-tan, pułkownik Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Jego plan może doprowadzić do krwawych reperkusji i załamania jakże kruchej równowagi między mocarstwami.
Po przedwczesnej śmierci Iana Fleminga w roku 1964, jego spadkobiercy podjęli decyzję o kontynuowaniu powieściowej sagi o Jamesie Bondzie. Zadanie to przypadło w udziale Kingsley'owi Amisowi, uznanemu pisarzowi, poecie i wykładowcy literatury. W innych okolicznościach zaangażowanie tak znamienitego twórcy do nakreślenia kolejnych rozdziałów historii postaci będącej ikoną popkultury, w dodatku będącej wytworem innego pisarza, byłoby nie lada wydarzeniem. Amis jednak był zadeklarowanym fanem serii, czemu dał wyraz w doskonałej krytycznej analizie dzieł Fleminga „The James Bond Dossier” (1965) i napisanej z przymrużeniem oka pod pseudonimem William „Bill” Tanner, „The Book of Bond” (1965).
Uprzedzając fakty, „Pułkownik Sun” jest bez wątpienia powieścią udaną. Więcej – jest to jedna z najlepszych opowieści o najsłynniejszym tajnym agencie brytyjskiej Secret Service.
Amis (piszący pod pseudonimem Robert Markham) na szczęście nie próbował bezrefleksyjnie naśladować Fleminga. W „Pułkowniku Sun” znajdziemy wprawdzie wiele elementów charakterystycznych dla powieści o agencie 007, jednak cechuje się ona własnym, niepowtarzalnym stylem.
Na pierwszy plan wybija się znakomita fabuła – znacznie bardziej złożona i wielowątkowa, jednocześnie bardziej osadzona w realiach ówczesnego świata, niż historie, do których przyzwyczaił nas Fleming. Oczywiście intryga uknuta przez komunistyczne Chiny, które nie bez powodu w powieści przedstawiane są jako rosnące zagrożenie dla świata Zachodu, jest szyta grubymi nićmi i w prawdziwym świecie implikacje działań pułkownika Sun Liang-tana najpewniej nie byłyby tak dotkliwe, jak próbuje to sugerować Amis. Jest ona jednak na tyle intrygująca, że bez trudu można przymknąć oko na ewentualne mankamenty z tym związane.
Sam pułkownik Sun z powodzeniem może stanąć w szeregu z najciekawszymi przeciwnikami Bonda, choć konstrukcja tej postaci nie jest idealna. Jest antagonistą o złożonej charakterystyce. Jego działania są niezwykle metodyczne i przemyślane. Przy tym nie zdradza najmniejszych oznak obłędu nawet, kiedy Amis imputuje mu fascynację dziełami markiza de Sade. To naturalnie przekłada się na słabość do zadawania cierpienia w trakcie wymyślnych tortur, co czyni go ekspertem w zakresie zaawansowanych technik przesłuchania. Nawet wtedy mamy wrażenie, że wszystkie jego działania służą jakiemuś celowi. Szkoda tylko, że o jego przeszłości nie dowiadujemy się praktycznie niczego. Z drugiej strony, być może taki właśnie był zamysł Amisa. Sun jest żołnierzem. Działa wedle rozkazu, przez co nie ma szczególnej potrzeby, by kreślić złożony portret psychologiczny, lub opisywać wydarzenia z przeszłości, które w innych okolicznościach motywowałby jego działania. Co w tym przypadku ważniejsze, ma własną osobowość, specyficzny sposób bycia, które nadają mu charakteru. Warto przy tej okazji zauważyć, że postać ta miała zostać wykorzystana w filmie „Śmierć nadejdzie jutro” – co byłoby wydarzeniem bez precedensu. Nigdy bowiem twórcy filmowej serii oficjalnie nie przyznali się do wzorowania na innych, niż napisanych przez Fleminga powieściach. Co, nawiasem mówiąc, zdarzało się im kilkukrotnie. Jak zwykle poszło o pieniądze, a w filmie ostatecznie pojawia się północnokoreański pułkownik Tan-Sun Moon (ang. Sun – słońce; Moon – księżyc. Subtelne, prawda?).
Pozostałe postacie dramatu zostały opisane w sposób równie przemyślany, choć partnerka Bonda, Ariadne Alexandrou, jest nieco papierowa. Momentami można odnieść wrażenie, że stanowi ona pretekst do umieszczenia w powieści licznych dysput na temat istoty ideologii komunistycznej, które stanowią ważną część powieści. Amis opisuje je w sposób przekonujący – sam wszak był w młodości członkiem partii komunistycznej, jednak z czasem jego poglądy polityczne ewoluowały w przeciwnym kierunki. Doświadczenia te jednak bez wątpienia wywarły wpływ na jego twórczość, czemu dał również wyraz w „Pułkowniku Sun”. Mocną postacią dramatu jest Niko Litsas, twardy, ale lojalny i na swój sposób sympatyczny były żołnierz armii generała Aleksandrosa Papagosa i członek ruchu oporu z czasów II wojny światowej. Główną motywacją popychającą go do działań jest wprawdzie chęć zemsty na towarzyszącym Sunowi von Richterowi, byłemu esesmanowi, odpowiedzialnemu za zbrodnie wojenne na terenie Grecji. Litsasa trudno uznać za postać szczególnie oryginalną; jest niemalże odbiciem flemingowskich bohaterów pokroju Kerima Beya („Pozdrowienia z Rosji”) czy Enrico Colombo (z opowiadania „Ryzyko”) – wydaje się jednak, że jest to celowy zabieg, swoisty ukłon w kierunku klasycznej serii.
Amis zafascynowany był postacią Jamesa Bonda, jakiego opisywał na kartach swoich powieści Fleming. Jednocześnie gardził jego filmową inkarnacją, czemu również dał wyraz w „Pułkowniku Sun”. W napisanym przez siebie przedsłowiu do powieści stwierdził wprost, iż „[filmowy Bond jest] rozpustnym zerem rzucającym niedbale jakiś szczeniacki banał tuż przed lub zaraz po ucieczce za pomocą odrzutowego plecaka lub amfibii wyposażonej w wyrzutnię rakiet, czy też góry lodowej z napędem atomowym”. Zatem Bond w „Pułkowniku Sun” jest dokładnie taki, jakiego znamy z powieściowej serii – twardy profesjonalista, który jednak unika bezmyślnego i nieuzasadnionego zabijania (inna sprawa, że w powieści tej akurat dość często musi uciekać się do środków ostatecznych). Co więcej, Amis wyposaża 007 jedynie w zestaw najbardziej podstawowych narzędzi, które można od biedy określić mianem gadżetów: zminiaturyzowany nadajnik naprowadzający, ukryty w obcasie wytrych, czy piłki do metalu zaszyte w klapie marynarki. Jest to również swego rodzaju prztyczek w nos twórców filmowej serii; w pewnym momencie Bonda nachodzi refleksja, że mimo wszystkich coraz to bardziej wyszukanych nowinek technicznych, w jakie wyposaża go wydział Q, ostatecznie i tak będzie musiał radzić sobie przede wszystkim polegając na determinacji, sile i sprycie.
Struktura powieści, głównie za sprawą nietypowego punktu wyjścia, również stanowi swoiste novum. Narracja nie skupia się wyłącznie na wydarzeniach, których bezpośrednim świadkiem jest Bond, pozwalając czytelnikowi śledzić je również z innej perspektywy. Przy czym Amis nie odkrywa kart przedwcześnie, pozwalając na stopniowe zrozumienie planu Suna. Przy czym nie zwleka z tym do samego finału, co często skutkuje nienaturalnymi punktami kulminacyjnymi, czy wymuszonymi zwrotami akcji.
Tak więc Kingsley'owi Amisowi udała się nie lada sztuka – stworzył powieść, która może stawać w szranki z dziełami Fleminga, stanowiąc swoisty hołd dla jego dokonań, ale jednocześnie zachowując własny, wyrazisty styl.
„Pułkownik Sun” nie jest wprawdzie dziełem pozbawiona wad. Po piorunującym początku, w drugim akcie tempo narracji staje się powolne, możliwie, że przesadnie. Choć paradoksalnie dzieje się sporo. Tu też Amis największy nacisk kładzie na wspomniane wcześniej dyskusje natury ideologicznej, co z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak zakończenie z nawiązką wynagradza wszelkie mankamenty, w szczególności zaś opisane z pietyzmem tortury, jakim Sun poddaje schwytanego Bonda. Jest to z pewnością najmocniejszy i najbardziej poruszający fragment powieści.
Wypada tylko żałować, że Amis nie pokusił się o napisanie kolejnych przygód agenta 007 – pomysłowi temu zresztą była przeciwna wdowa po Flemingu. A szkoda. „Pułkownik Sun” zarówno przez krytyków, jak i fanów, do dziś uznawana jest za jedną z najlepszych – o ile nie najlepszą powieść ze wszystkich napisanych po śmierci twórcy postaci Jamesa Bonda. |