|
Komiksowe “one-shoty” z racji swojej formy – zamknięcia całej historii w ramy krótkiej opowiastki – bywają ryzykownym przedsięwzięciem Wymagają bowiem od autora scenariusza żelaznej konsekwencji i dyscypliny. To trochę tak, jak z opowiadaniem; kluczową rolę odgrywa pomysł na zawiązanie akcji. W przeciwieństwie do dłuższych form literackich nie ma tu miejsca na niepotrzebne wtręty, wątki poboczne, sztuczne rozwlekanie opowieści. Szkopuł polega na tym, by przy tym wszystkim zachować świeżość historii tak, aby nie trąciła banałem. Wydawnictwo Dynamite Entertainment w ramach rozwijanego przez siebie komiksowego uniwersum Jamesa Bonda coraz śmielej poczyna sobie na tym polu. Z różnym skutkiem. Ale James Bond: Solstice bezwzględnie można uznać za dzieło udane.
Co ciekawe, wydany w przededniu świąt Bożego Narodzenia trzydziestostronicowy komiks fabularnie i stylistycznie nawiązuje do tego szczególnego okresu w roku, ale czyni to w sposób niezwykle subtelny. Określenie to zresztą bodaj najtrafniej opisuje całość; zarówno scenariusz, jak i kreska artysty Ibrahima Moustafy są nad wyraz stonowane – w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

© Dynamite Entertainment |
Fabuła komiksu jest prosta, ale nie miałka. Scenarzysta doskonale wykorzystał jakże ograniczoną przestrzeń, tworząc nieskomplikowaną historię szpiegowską, w którą wplótł dwa istotne wątki osobiste, które pozwoliły mu lepiej nakreślić głównych bohaterów. I tak też w Solstice najważniejsze jest ukazanie specyficznej więzi łączącej Bonda z M, cechującej się przede wszystkim zaufaniem, ale też bezwzględną lojalnością. Jest to o tyle istotne, że do tej pory w komiksowym uniwersum budowanym przez Dynamite Entertainment nie było okazji do przybliżenia tego motywu – tak istotnego u Fleminga, ale również w filmowej serii. Dlatego też Bond bez zawahania realizuje prośbę swego przełożonego, nie tylko nie zważając na to, że jest ona całkowicie sprzeczna z oficjalną polityką rządu Jej Królewskiej Mości, ale też na fakt, iż nadużyje tym samym swojej licencji na zabijanie.

© Dynamite Entertainment |
Nadrzędnym celem misji jest uchronienie młodej kobiety przed byłym agentem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa, który próbuje ją wykorzystać do skompromitowania prominentnego funkcjonariusza MI6. I, choć nie zostaje to dopowiedziane, można domniemywać, że kobieta ta jest córką M, z którą – jak się wydaje – nie utrzymuje on szczególnie bliskich kontaktów, ale nad którą mimo wszystko roztacza pieczę. Również wykorzystując w tym celu swoją pozycję w świecie wywiadu.
Oprócz interesującej historii Solstice można pochwalić za świetną kreskę. Rysunki Moustafy są, podobnie jak jego tekst, dopracowane, schludne, eleganckie – w klasycznym stylu. Plansze doskonale ilustrują historię, ale niektóre panele są szczególnie udane; kiedy mimika postaci dyskretnie, niemal od niechcenia dopowiada fabułę. Wbrew pozorom sztuka ta nie każdemu artyście się udaje.
Tak więc James Bond: Solstice można uznać za komiks ze wszech miar udany. Oczywiście nie oczekujcie obrazkowego arcydzieła, ale też nie takie były ambicje twórcy. W formie, w jaką został ubrany, sprawdza się wyśmienicie. Tylko i aż tyle.
|