dr nofrwlgftbyoltohmssdaflaldtnwtggtswlmmrfyeoocavtaktldltkgetndtwinedadcrqossf24
24
 

 
  NewsFAQE-Mail
   
RECENZJA KOMIKSU
 
  JAMES BOND: MONEYPENNY



Tytuł:   James Bond: Moneypenny
Scenariusz:   Jody Houser
Rysunki:   Jacob Edgar
Kolory:   Dearbhla Kelly
Wydawca:   Dynamite Entertainment, 2017



 



Funkcjonujący na komiksowym rynku termin “one-shot” odnosi się do historii zamkniętej w ramach jednego, nieco tylko dłuższego od standardowego zeszytu, która nie jest częścią większej historii, zwykle opowiadanej w ramach publikowanej co miesiąc serii. Wbrew pozorom format ten jest niezwykle wymagający; scenarzysta musi bowiem rozpisać intrygującą fabułę, utrzymując ją w ryzach tak, by zmieściła się na ograniczonej liczbie stron.

Wydawnictwo Dynamite Entertainment udanie zadebiutowało w tym formacie niezłym James Bond: Service. O ile jednak komiks ten liczył sobie 48 stron, a jego scenarzysta, Kieron Gillen, musiał pójść na szereg kompromisów by zachować trzyaktową strukturę opowieści, o tyle Jody Houser postanowiła podnieść sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Jej James Bond: Moneypenny jest jeszcze krótszy, bo ledwie 36-stronicowy. Czy to wystarczy, by opowiedzieć frapującą historię? I tak, i nie. Owszem, jest to możliwe; przykłady genialnych komiksów w tak krótkiej formie można mnożyć. Ale Houser ta sztuka się nie udała. Scenarzystka zdecydowanie się przeliczyła próbując złapać zbyt wiele srok za ogon.


© Dynamite Entertainment

Fabuła komiksu skupia się wokół planowanego zamachu na M, do którego dochodzi na Uniwersytecie Harvarda. Narracja jest jednak nielinearna, przeplatana licznymi retrospekcjami; wspomnieniami z dzieciństwa, które ukształtowały światopogląd Moneypenny, dowiadujemy się co skłoniło ją do podjęcia służby w MI6. Jesteśmy świadkami jej szkolenia, ale też jednej z misji. Wreszcie – odebrania jej statusu agenta terenowego i powierzenie obowiązków ochroniarza M.

Nie trzeba chyba dodawać, że próba opowiedzenia tego wszystkiego w tak krótkiej formie nie miała prawa się udać – i tak jest w rzeczywistości. O ile same retrospekcje zostały wplecione dość zgrabnie, o tyle określenie wątku głównego “pretekstowym” jest sporym niedopowiedzeniem. Houser nie zdecydowała się na jakąkolwiek ekspozycję. Nie wiemy kto i dlaczego dybie na życie M. I choć wiedza ta nie jest dla czytelnika kluczowa, to jednak wprowadzenie wątku zdrajcy w szeregach MI6 jakiegoś wytłumaczenia jednak wymaga.

Oczywiście tak surowa ocena może się wydawać niesprawiedliwa; scenarzystka komiksu z całą pewnością może argumentować, że celowo obrała taki sposób narracji. Zapewne jej celem było ukazanie swoistej wariacji na temat “jednego dnia z życia” bohaterki. W takim przypadku związki przyczynowe pozostają poza świadomością Moneypenny, a co za tym idzie – czytelnika.

I choć koncepcja ta jest zrozumiała, to w żaden sposób komiksowi nie pomaga. Nieprzypadkowo trzyaktowa struktura dramatyczna uważana jest za kompozycję doskonałą, a wszelkie próby jej zaburzenia wywołują u czytelnika pewien dyskomfort. Tak, jak w tym przypadku. Fabuła komiksu praktycznie sprowadza się do ukazania Moneypenny jako wzorowego agenta służb specjalnych, zawsze gotowego do akcji i przy tym niezwykle skutecznego w działaniu. Wydaje się, że od James Bond: Moneypenny mieliśmy prawo oczekiwać więcej. Znacznie więcej. Tym bardziej dziwią ograniczenia, jakie Houser najwyraźniej sama sobie narzuciła.


© Dynamite Entertainment

Obrazu całości dopełnia bardzo przeciętna szata graficzna. O rysunkach Jacoba Edgara w najlepszym razie można powiedzieć, że są pozbawione wyrazu, choć jednocześnie nie sposób jednoznacznie określić ich mianem szpetnych – ot, rzemieślnicza sztampa, która poziomem trochę jednak odstaje od współczesnych standardów.

Obok jednej rzeczy trudno przejść obojętnie. Dynamite Entertainment tworzy komiksy na licencji Ian Fleming Publications, czyli spadkobierców pisarza, którzy zawiadują prawami do literackiej wersji postaci Jamesa Bonda. Tym samym komiksy powinny być częścią powieściowego kanonu. Panna Moneypenny w komiksie ewidentnie nawiązuje jednak do jej filmowej inkarnacji I nie chodzi tylko o to, że w James Bond: Moneypenny (a właściwie – na okładce komiksu) postać ta łudząco przypomina Naomie Harris. W uniwersum budowanym przez Dynamite Entertainment jest ona, podobnie jak w filmowej erze Daniela Craiga, byłym oficerem operacyjnym, co u Fleminga zdecydowanie nigdy nie miało miejsca. Dziwny i raczej niepotrzebny zabieg.

Ostatecznie komiks według scenariusza Jody Houser przeczytać warto, jednak raczej jako swoistą ciekawostkę; fabuła bowiem jest zbyt uproszczona, by móc na ten element (jakże ważny!) przymknąć oko. W zamian, niestety, ma do zaoferowania naprawdę niewiele.

 
 
> data publikacji 23.10.2018 © MI-6 HQ
 
 

 
  bond 50