|
Świat staje na krawędzi katastrofy, kiedy to terrorystyczny kartel, któremu przewodzi tajemniczy brytyjski milioner nazwiskiem Lexis, obmyśla plan mający na celu rzucenie wyzwania światowym mocarstwom. Stawką w grze jest bezpieczeństwo elektrowni atomowych, których sabotaż może doprowadzić do nuklearnego holocaustu.
James Bond 007: Minute of Midnight to komiks nietypowy. Cała historia opowiedziana została na ledwie 24 stronach (jest to jedna z dwóch opowieści, składających się na wydany we wrześniu 1994 roku zeszyt Dark Horse Comics 25). Konstrukcją przypomina raczej nowelę, której fabuła została uproszczona do granic możliwości (i przyzwoitości). Czytelnik od samego początku wrzucony zostaje w sam środek wydarzeń, bez zbędnych wyjaśnień, praktycznie bez ekspozycji. Siłą rzeczy równie uproszczone są postacie, pojawiające się na kartach komiksu.
© Dark Horse Comics |
Historia w Minute of Midnight jest w zasadzie pretekstowa i służy wyłącznie ukazaniu kilku kluczowych scen. Paradoksalnie, pomimo wszelkich ograniczeń, w komiksie udało się zmieścić wszystkie charakterystyczne dla serii motywy. Mamy zatem sporo akcji, Bond musi też wykazać się umiejętnością walki wręcz. Nie mogło zabraknąć obowiązkowej sceny w gabinecie M. 007 znajduje również czas na tête-à-tête z przygodnie poznaną kobietą.
James Bond 007: Minute of Midnight próbuje pożenić ze sobą dwa style – efektowną, wręcz efekciarską akcję rodem z filmów ery Rogera Moore'a (w mocno absurdalnej scenie rozgrywającej się na pokładzie – i poza nim – samolotu transportowego) z rozterkami głównego bohatera, którym zdecydowanie bliżej do dzieł Iana Fleminga. Komiks warto przeczytać dla końcowej sceny w której Bond musi zlikwidować Lexisa. Jego rozważania, na moment przed naciśnięciem spustu karabinu snajperskiego, niechybnie kojarzą się z opowiadaniami W obliczu śmierci oraz Tylko dla twoich oczu, w których 007 targają zbliżone emocje: wyraźna niechęć przez likwidacją nieuzbrojonego, niczego nieświadomego przeciwnika. Ta jedna scena sprawia, że mimo wszystkich wad, po komiks ten sięgnąć jednak warto.
© Dark Horse Comics |
Poziom artystyczny dopełnia mocno przeciętny obraz całości. Rysunki Russa Heatha niespecjalnie przystają do czasów, w których Minute of Midnight został wydany. Schematyczna kreska i duże, wyraźne kadry, a także ich tradycyjne uporządkowanie w plansze składają się na szatę graficzną właściwą raczej dla komiksów lat osiemdziesiątych.
Ostatnia scena Minute of Midnight jest jednocześnie wstępem do kolejnej opowieści, która nigdy nie ujrzała światła dziennego. Dark Horse Comics utraciło prawa do postaci Jamesa Bonda na rzecz wydawnictwa Topps Comics, które wydało ledwie jedną, niekompletną zresztą historię – adaptację filmu Goldeneye. Dark Horse Comics na przestrzeni trzech lat firmowało sześć opowieści o przygodach agenta 007. Znalazły się wśród nich prawdziwe perełki. Chciałoby się zatem rzec: szkoda, że tak mało.
|