|
Garth Ennis. W świecie komiksu – absolutny scenariuszowy gigant. Żywa legenda. Twórca takich serii, jak The Boys, czy Kaznodzieja. I to jemu przypadło w udziale zwieńczenie dziesięcioletniej współpracy wydawnictwa Dynamite Entertainment i Ian Fleming Publications, której efektem było kilkadziesiąt komiksowych runów i one-shotów o agencie 007. Współpracy niezwykle zresztą udanej, bowiem oficyna ta w ciągu minionej dekady zaproponowała czytelnikom wiele naprawdę udanych historii, które często wykraczały poza ramy gatunku, będąc czymś więcej, niż niezobowiązującą rozrywką (jak niedawne Himeros, żeby nie szukać daleko).
Niestety o James Bond: 007 – Your Cold, Cold Heart nie można powiedzieć tego samego. Albo Ennis, skądinąd przecież scenarzysta wybitny, scenariusz pisał na przysłowiowym kolanie, albo kompletnie rozminął się z esencją opowieści o Jamesie Bondzie. Albo jedno i drugie. Ale po kolei.
Z jednego z tajnych ośrodków badawczych w Wielkiej Brytanii skradziona zostaje formuła nowej, śmiercionośnej broni quasi-chemicznej. Jak się okazuje broń ta w sekrecie – również przed brytyjskim rządem – rozwijana była przez M, a… momencik!
Chyba już gdzieś to było grane…

© Dynamite Entertainment |
Tak czy siak, formuła wykradziona zostaje przez Rosjan, którzy wcześniej, nie mogąc jej dopracować, umożliwili jej wykradzenie Brytyjczykom (jeszcze w czasach Związku Radzieckiego), licząc na to, że w przyszłości wykradną gotowy już produkt (co akurat jest całkiem fajnym pomysłem). Stalvoda, bo tak ochrzczono tę broń, to przystosowana do bojowego użycia woda, która zamraża potencjalne cele, bez wpływu na otaczające ich środowisko, a następnie sygnał elektryczny rozbija strukturę molekularną ofiar, praktycznie doprowadzając do ich sublimacji, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Z racji tego, że kradzież Stalvody musiał ułatwić zdrajca, Bond otrzymuje zadanie… właściwie, przyznaję bez bicia, nie wiem jakie. Wydarzenia w komiksie się po prostu dzieją, a czytelnikowi musi to wystarczyć.
Scenariuszowo Your Cold, Cold Heart, pomimo obiecującego (acz bardzo wtórnego) punktu wyjścia, jest niestety sporym rozczarowaniem, a cała seria powiela schemat podążania od punktu A do punktu B do punktu C i tak dalej. Jak po sznurku. Nie ma tu żadnych niuansów, czy dramatycznych zwrotów akcji. Po drodze, rzecz jasna, Bond musi stawić czoło zastępom bezimiennych głównie przeciwników, przez co trup ściele się gęsto (i dość brutalnie). Przy czym Ennis ma tendencję do popadania w sporą przesadę, momentami graniczącą z “przeskakiwaniem rekina”. Wybaczcie spoilery – kiedy Moneypenny detonuje w swoim mieszkaniu granat, żeby pozbyć się niedoszłego kochanka, który dybie na jej życie, można lekko unieść brew (bo, jak wiadomo, każdy oficer wywiadu trzyma w swojej łazience granat “na wszelki wypadek”). Bond lecący na Międzynarodową Stację Kosmiczną, żeby porozmawiać z jednym z naukowców, powiedzmy, że jest pomysłem dziwnym, choć względnie racjonalnym (racjonalnym na poziomie filmowego Moonrakera, rzecz jasna). Ale to, w jaki sposób w rzeczonym kosmosie ginie jedna z bohaterek to już naprawdę szczyt absurdu. I konia z rzędem temu, kto odgadnie jakie intencje przyświecały Ennisowi. Czy Your Cold, Cold Heart powinniśmy traktować poważnie, czy jako komiksowy kamp?

© Dynamite Entertainment |
Swoją drogą Ennis w ostatniej serii Dynamite Entertainment popełnia dokładnie ten sam błąd, co przed dziesięcioma laty Warren Ellis (skądinąd inny wybitny scenarzysta) w pierwszym komiksie tej oficyny (Vargr) – James Bond przedstawiany jest w nich jako pozbawiona skrupułów i moralności maszyna do zabijania. Dla przykładu: 007 nie waha się rozprawić z całą rodziną jednego z południowoamerykańskich baronów narkotykowych, słusznie podejrzewając ich o planowanie wendety (wcześniej zabił syna owego barona). Ale robi to bez rozkazu, na własną rękę. A nestorkę rodu, starą i zniedołężniałą kobietę, morduje z zimną krwią, rzucając pod nosem “Better safe than sorry”. Bond Ennisa nie ma kompletnie nic wspólnego z bohaterem wykreowanym przez Iana Fleminga, co świadczy o głębokim niezrozumieniu tej postaci.
Plusy? Chyba najciekawsza fabularnie i emocjonalnie akcja w komiksie rozgrywa się na syryjskiej pustyni, kiedy to Bond zostaje zdradzony. W Your Cold, Cold Heart jest też trochę niezłego humoru. Jak choćby w scenach, w których po zniszczeniu samochodu Bond musi wracać do Londynu autokarem (w towarzystwie wrzeszczącego dzieciaka), co doprowadza go do szewskiej pasji. Klimatyczne jest również zakończenie. No i oczywiście fakt, że cała historia dobrze wpisuje się w obecny klimat geopolityczny; Rosjanie są tymi złymi. Świetną robotę, jak zawsze zresztą, wykonał też Rapha Lobosco – który wielokrotnie wcześniej ilustrował komiksy o agencie 007. Jego rysunki cechują się dużą dynamiką i bardzo dobrą kompozycją. Lobosco to rzemieślnik, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
Co niestety nie zmienia faktu, że Your Cold, Cold Heart to zdecydowanie zawód. Ogromny wręcz, biorąc pod uwagę klasę Gartha Ennisa, po którym można było się spodziewać (i od którego należało oczekiwać) znacznie, znacznie więcej. Dynamite Entertainment kończy zatem swoją przygodę z Jamesem Bondem w kiepskim stylu. Na szczęście całą dekadę można jednak ocenić jako sukces. A wiele z historii, które w tym czasie zostały wydane, na długo pozostaną w mojej pamięci.
|