dr no
frwl
gf
tb
yolt
ohmss
daf
lald
tnwtgg tswlm
mr
fyeo
oc
avtak
tld
ltk
ge
tnd
twine dad
cr
qos
sf
24
25
26
 

 
  NewsFAQE-Mail
   
RECENZJA KOMIKSU
 
  JAMES BOND: BIG THINGS



Tytuł:   James Bond: Big Things
Scenariusz:   Vita Ayala, Danny Lore
Rysunki:   Eric Gapstur, Erica D’urso,
Marco Renna, Brent Peeples
Kolory:   Roshan Kruichiyanil, Rebecca Nalty
Wydawca:   Dynamite Entertainment, 2019



 



Kiedy bezcenne dzieło sztuki okazuje się być falsyfikatem, śledztwo prowadzi wprost od króliczej nory międzynarodowej zbrodni i korupcji. Ale co do diabła James Bond wie o świecie fałszerstw sztuki? Agent 007 z natury jest samotnikiem. Niemniej przyjmuje potrzebną mu pomoc. Ale czy zaufanie komuś innemu pomoże mu w wykonaniu misji… czy będzie prowadziło do śmierci niewinnych?

Tak brzmi oficjalny blurb kolejnego komiksu o agencie 007 ze stajni Dynamite Entertainment (za chwilę jeszcze do tego wrócimy). Przez ostatnie siedem lat oficyna ta wydała sporo naprawdę solidnych komiksów o Jamesie Bondzie, trafiło się też kilka prawdziwych perełek. Nie obyło się jednak bez wpadek, a James Bond: Big Things jest bodaj największą z nich.


© Dynamite Entertainment

Nieprzypadkowo recenzję zacząłem od przytoczenia blurba – byłoby mi bowiem szalenie trudno streścić fabułę tego komiksu! Tak, scenariusz Ayali i Lore jest kompletnie nieczytelny, o ułomnej strukturze ciągu przyczynowo-skutkowego, przez co czytelnik może mieć spore problemy z nadążaniem za przebiegiem fabuły, która zresztą zdaje się nie prowadzić w żadnym konkretnym kierunku. Przedziwne. Scenarzyści potrafią skupić się na rzeczach kompletnie nieistotnych (i kompletnie nieinteresujących), poświęcić sporo plansz na zilustrowanie bezcelowych dialogów, jednocześnie zapominając o intrydze, która powinna spinać sześciozeszytowy run (co daje w sumie 120 stron). Nie wspominając już o tym, że stanowczo zbyt długimi fragmentami tracimy z oczu Jamesa Bonda. Co samo w sobie nie musi być czymś złym – problem jednak polega na tym, że pozostali bohaterowie opowieści nie są na tyle interesujący, by ten brak zrekompensować.

Skutkiem tego wszystkiego na dobrą sprawę nie wiemy (sic!) dlaczego 007 w ogóle zostaje wplątany w aferę podrabianych dzieł sztuki – owszem, początkowo ścieżki jego i niejakiej Brandy Keys (niegdyś fałszerki, dziś śledczej na rzecz firmy ubezpieczeniowych – i de facto głównej bohaterki komiksu) mają wspólny mianownik, który jednak błyskawicznie zostaje zarzucony, a ich późniejsze wspólne przygody, poza jedną wzmianką, zdają się nie mieć żadnego racjonalnego uzasadnienia.

Kamyczkiem do ogródka wad James Bond: Big Things jest sposób, w jaki wykorzystano antagonistę znanego z kart powieści Iana Fleminga. Dynamite Entertainment w ostatnim czasie powtarza ten schemat; w James Bond 007 sięgnięto po Aurica Goldfingera, z kolei w James Bond: Agent of SPECTRE odświeżono samego Ernsta Stavro Blofelda. Tym razem postawiono na Buonaparte Ignace Gallię, lepiej znanego jako Mr. Big z Żyj i pozwól umrzeć. I sam ten fakt może i byłby ciekawym zabiegiem fabularnym, gdyby nie to, że po pierwsze: poza – nazwijmy to – powierzchownością komiksowego Mr. Biga niewiele łączy z powieściowym pierwowzorem, przez co zagranie to wydaje się być jedynie tanim chwytem marketingowym. A po drugie (i co gorsza) postać ta „wteleportowuje” się w finale opowieści – bez jakiejkolwiek zapowiedzi i bez szczególnego celu. To najgorszy z możliwych sposobów na przedstawienie postaci głównego antagonisty – o ile w ogóle można go tym mianem określać.


© Dynamite Entertainment

Co ciekawe komiksowy Mr. Big wydaje się być dokładnie tą samą postacią, która u Fleminga zginęła. Wymiana zdań między nim a Bondem sugeruje, że panowie mają wspólną przeszłość, a rozprawę z bandziorem 007 traktuje bardzo osobiście (co zapewne jest nawiązaniem do tego, że w Żyj i pozwól umrzeć za jego sprawą okaleczony został Felix Leiter). Ale, jak wszystko inne w tym komiksie, konfrontacja Bonda ze złoczyńcą w zasadzie nie ma konkluzji (albo inaczej: jest ona głęboko niesatysfakcjonująca, choć, powiedzmy, w ramach innej konwencji mogłaby się sprawdzić).

Czy zatem James Bond: Big Things ma jakieś zalety? Może.. humor? Tak, momentami komiks jest całkiem zabawny. Zwłaszcza w scenie, w której Bond zostaje przyłapany in flagranti z żoną pewnego ambasadora. Naprawdę niezłe są też rysunki, które poprawnie ilustrują akcję. Nie jest to być może arcydzieło sztuki komiksowej, ale trudno też mieć do tego aspektu szczególne zastrzeżenia.

James Bond: Big Things to zatem dość poważna wpadka wydawnictwa Dynamite Entertainment. To, że scenarzyści nie stanęli na wysokości zadania to jedno. Ale trochę wygląda na to, że napisanego przez nich tekstu nikt nie oceniał przed puszczeniem do druku. Trudno bowiem usprawiedliwić tak szkolne błędy w prowadzeniu fabuły, bohaterów, czy w samej strukturze opowieści.

Rzecz wyłącznie dla kolekcjonerów. Jeśli zaś dopiero zaczynacie swoją przygodę z komiksowym uniwersum Jamesa Bonda – są w nim rzeczy jakościowo znacznie lepsze.

 
 
> data publikacji 13.10.2022 © MI-6 HQ
 
 

 
  bond 50