|
MI6 przechwytuje informację, że w Paryżu ma dojść do spotkania członków SPECTRE – organizacji, która zniknęła z radarów brytyjskiego wywiadu kilka lat wcześniej. Wiadomość sugeruje, że w szeregach MI6 jest zdrajca. Bond ma za zadanie go odnaleźć i pojmać, lub zabić. I, jeśli nadarzy się okazja, wyeliminować samego Blofelda. Cała intryga okazuje się być pułapką. Blofeld chce wykorzystać Bonda do pozbycia się niejakiej Titanii Jones, numeru siedem w SPECTRE, która usiłuje dokonać przewrotu wewnątrz organizacji…
Przyznaję, że na wieść o planach wydania James Bond: Agent of SPECTRE byłem co najmniej zaintrygowany. Pomysł na zawiązanie akcji wprawdzie wydawał się być szyty bardzo grubymi nićmi – Blofeld kaperuje Bonda do pomocy przy wyeliminowaniu zbuntowanego agenta SPECTRE. Ale zapowiedź pozwalała wierzyć, że temat ten zostanie przez Gage’a rozpisany w niesztampowy sposób; wszak mowa w niej była o rzekomej „mrocznej ścieżce, z której nie ma powrotu”.
Tak się jednak nie stało.
© Dynamite Entertainment |
A szkoda. Odpowiednio poprowadzona historia pozwalała na całkiem ciekawą zabawę konwencją, przełamanie schematów, być może ukazanie mrocznej natury Jamesa Bonda, albo konsekwencji balansowania na granicy dobra i zła – i przesuwania tejże w myśl zasady „cel uświęca środki”. Tymczasem Christos Cage (znany choćby z serii Civli War: House of M, czy The Authority: Prime) stosunkowo szybko odkrywa karty, a motywy działania Bonda są czytelne.
W James Bond: Agent of SPECTRE jest kilka interesujących motywów, jak choćby to, że cała akcja musi być prowadzona nieoficjalnie, a na wypadek wpadki sfingowane zostają dowody współpracy Bonda ze SPECTRE. Ciekawostką jest też próba przeniesienie działalności SPECTRE w czasy współczesne. W komiksowej rzeczywistości organizacja ta działała jeszcze w czasach zimnej wojny, a poprzednik Bonda (sic!) najwyraźniej wówczas mocno uprzykrzył życie jej członkom. Natomiast Ernst Stavro Blofeld jest postacią nową – w sensie takim, że nie zdecydowano się na wpisanie jej w ramy „pływającej linii czasowej”. Za to nadal jest synem Polaka i Greczynki. Z grubsza jego fizjonomia odpowiada też tej opisanej przez Iana Fleminga na kartach powieści. Jest to też o tyle istotne, że w jednej scenie udaje mu się zdominować fizycznie Bonda, co jest przecież nieczęstym zjawiskiem.
Cage ciekawie zarysowuje to, w jaki sposób Bond rozgrywa Blofelda i Tatianę. Sama fabuła prowadzona jest też w sposób zwarty i płynny – przynajmniej do pewnego momentu. Na czytelnika czeka też co najmniej jedno naprawdę solidne zawieszenie akcji, które rzeczywiście potrafi zaskoczyć. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. W pewnym momencie James Bond: Agent of SPECTRE zamienia się w dość standardowego „akcyjniaka”, pełnego wybuchów, gadżetów, pościgów i strzelanin, co w gruncie rzeczy na dłuższą metę potrafi nużyć, bo i w komiksie tego typu zabiegi fabularne szalenie trudno jest przedstawić w sposób naprawdę intrygujący. Zwłaszcza, że pozornie spektakularną akcję Cage podbudowuje dość groteskowymi elementami; fantazyjnymi mundurami, technologicznie zaawansowanymi zbrojami, czy futurystycznie wyglądającą bronią.
A na koniec komiks popada w kompletną sztampę.
© Dynamite Entertainment |
James Bond: Agent of SPECTRE swoimi rysunkami uświetnił Luca Casalanguida, który kilkukrotnie już współpracował z wydawnictwem Dynamite Entertainment nad komiksami o agencie 007. Jego wyraźna, dynamiczna kreska rewelacyjnie współgra z konwencją, w jakiej seria ta jest utrzymana, a kilka kadrów naprawdę robi świetne wrażenie – zwłaszcza w połączeniu z dobrymi kolorami, za które odpowiadała Heather Moore.
Koniec końców opowieść Christosa Cage'a nawet przez moment nie wybijała się ponad przeciętność. Wielka szkoda, bo w historii tej tkwił całkiem spory potencjał. I dlatego też czytając James Bond: Agent of SPECTRE za pierwszym razem, moje oczekiwania tak dalece rozminęły się z tym, co ostatecznie dostałem, że odebrało mi to jakąkolwiek przyjemność z lektury. Co ciekawe, kiedy ponownie sięgnąłem po serię Cage’a – do pewnego momentu bawiłem się całkiem nieźle. Nie zmienia to jednak faktu, że Dynamite Entertainment ma na swoim koncie dzieła nieporównywalnie lepsze.
|