|
James Bond: VARGR, pierwszy po blisko dwudziestoletniej przerwie komiks o przygodach najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości, był sporym rozczarowaniem. Wydawnictwo Dynamite Entertainment prace nad kolejną serią powierzyło jednak temu samemu zespołowi twórców. Za scenariusz ponownie odpowiada uznany Brytyjczyk, Warren Ellis, natomiast za oprawę graficzną – Jason Masters. Panowie jednak wyciągnęli wnioski z popełnionych wcześniej błędów i James Bond: Eidolon okazał się być dziełem znacznie lepszym od poprzednika.
Nie bez powodu seria zatytułowana została Eidolon, co można przetłumaczyć jako „zjawa” lub „fantom”. Nie jest tajemnicą, że akcja komiksu skupia się na grupie uśpionych agentów organizacji SPECTRE, którzy próbują przywrócić jej dawną świetność. Warren Ellis pisał scenariusz Eidolon zainspirowany lekturą ostatniej powieści Umberto Eco, Temat na pierwszą stronę, jak również historią operacji „Gladio”, której celem było utworzenie w powojennych Włoszech tajnych struktur typu stay-behind, które miały przeciwdziałać dojściu do władzy zyskujących wówczas popularność komunistów. W operację zaangażowane były włoskie wojskowe służby specjalne, wspierane przez CIA, która podobne organizacje współtworzyła również w innych państwach NATO.
© Dynamite Entertainment |
Lektura Eidolon potrafi czytelnika zaintrygować, co jest miłą odmianą po fatalnym pod tym względem debiucie Ellisa w świecie literackiego Jamesa Bonda. Tradycyjnie dla tego scenarzysty na kartach komiksu dzieje się sporo, ale akcja nie pędzi na złamanie karku, a Ellis większą niż w przy okazji VARGR wagę przykłada do dialogów. Raz czy dwa potrafi też błysnąć całkiem udanym żartem, co również stanowi miłą odmianę po dość siermiężnym poprzedniku. Nawet, jeśli humor ten jest wisielczy, jak choćby prztyczek w nos amerykańskiego systemu kontroli broni (nawiasem mówiąc, to bez wątpienia nawiązanie do innego komiksu Ellisa, kontrowersyjnej historii Shoot, która w swoim czasie stała się zarzewiem konfliktu scenarzysty w wydawnictwem DC, przez co zrezygnował on z pracy nad kultowym Hellblazerem).
Nadal jednak bolączką komiksu są słabo skrojone postacie. W zasadzie jedynie niejaki Beckett Hawkwood, niegdyś brytyjski bohater wojenny, a dziś okaleczony i zdeformowany siepacz SPECTRE, przejawia coś na kształt osobowości. Reszta postaci, w tym również partnerująca Bondowi Candence Birdwhisle, jest niemiłosiernie jednowymiarowa.
Eidolon ma kilka punktów wspólnych z filmowym SPECTRE. Podobnie jak w obrazie Sama Mendesa organizacja ta próbuje zdestabilizować brytyjski wywiad, wykorzystując w tym celu stojącego na czele MI5 własnego agenta. Trzeba przy tym przyznać, że koncepcja Ellisa ma znacznie więcej sensu, niż – co tu ukrywać – absurdy, jakich byliśmy świadkami w filmie.
© Dynamite Entertainment |
W Eidolon scenarzysta zrezygnował z tradycyjnej dla powieści ekspozycji, wrzucając Bonda wprost w środek akcji. Co więcej, Ellis pewnie czuje się w prowadzeniu narracji charakterystycznej dla thrillera, jakim bez wątpienia jest ten komiks, umiejętnie budując napięcie. Szczególnie w kapitalnym pod tym względem finale. Brawa!
Co ciekawe, w Eidolon pojawia się sam Felix Leiter, którego bioniczne protezy (zresztą skonstruowane przez znanego z VARGR Slavena Kurjaka) dobitnie świadczą o tym, że intencją Dynamite Entertainment jest z jednej strony prowadzenie spójnego uniwersum, a z drugiej – wpisanie swych komiksów w ramy kanonu nakreślonego przez Fleminga, naturalnie przeniesionego w czasy współczesne. W związku z tym, w przeciwieństwie do filmu, organizacja SPECTRE jest dokładnie tą samą, którą na kartach powieści zniszczył Bond. Nie należy zatem oczekiwać, że w przyszłości w komiksach pojawi się Blofeld.
Niestety, podobnie jak w pierwszej serii, również w Eidolon Ellis błędnie interpretuje postać agenta 007, którego bezkompromisowość ukazana została głównie przez pryzmat skłonności do brutalnego rozprawiania się z przeciwnikami. A James Bond, który strzałem w głowę z bliskiej odległości praktycznie dokonuje egzekucji na nieuzbrojonym już wrogu świadczy o całkowitym niezrozumieniu ducha powieści Iana Fleminga, który nigdy swego bohatera do tego rodzaju działań nie zmuszał. Wręcz przeciwnie; Bond wielokrotnie wyrażał swoją niechęć względem zabójstwa z zimną krwią, a wyjątek od tej reguły, jakim była ostateczna konfrontacja z Ernstem Stavro Blofeldem w Żyje się tylko dwa razy, została przez pisarza solidnie obudowana. Szkoda.
© Dynamite Entertainment |
Za warstwę artystyczną James Bond: Eidolon ponownie odpowiada Jason Masters, którego rysunki rażą prostotą i z rzadka jedynie przejmują funkcję narracyjną. W szczególności Masters ma ewidentne problemy z właściwym oddaniem emocji na twarzach rysowanych przez siebie postaci, co w niektórych kadrach daje niezamierzenie niepoważny efekt. Trzeba mu jednak oddać, że nieźle potrafi rozplanować plansze w scenach akcji, które cechują się poprawną dynamiką.
James Bond: Eidolon można uznać za komiks udany. Jest intrygująco, jest dynamicznie, jest brutalnie. Ale w ostatecznym rozrachunku Warren Ellis ponownie stworzył dzieło poniżej swego potencjału, który potwierdzał pisząc scenariusze do wielu cenionych komiksów, z autorskim Transmetropolitan na czele. Zbyt wiele bowiem jest w nim błędów, obok których nie sposób przejść obojętnie. Mimo wszystko jednak – warto.
|