007 otwiera niezwykle dynamiczna sekwencja, w której Bond musi wywieźć z
Moskwy niejakiego Fedora Nikolayeva, współpracownika MI6. Misja pali na panewce, obaj
wpadają w zasadzkę, w efekcie czego Nikolayev ginie, a 007 zostaje ranny. Z racji tego, że
misja ta miała szczególne znaczenie dla Wielkiej Brytanii i tamtejszy premier oczekuje
wskazania winnych, M zawiesza Bonda w pracy operacyjnej w terenie.
Wkrótce po tych wydarzeniach z 007 kontaktuje się Gwendolyn Gann, eksagentka 003, która
była mentorką Bonda w czasach jego początków w sekcji 00. Mentorką, ale też kochanką. Do
spotkania między nimi jednak nie dochodzi – ciało Gann zostaje wyłowione z Tamizy.
Niemniej jej śmierć naprowadza Bonda na trop projektu Myrmidon. 007 musi podjąć
ryzykowną grę, w trakcie której na szalę rzuci lojalność względem brytyjskiego wywiadu.
Brzmi oklepanie?
© Dynamite Entertainment |
Tak. Fabularnie 007 (nawiasem mówiąc, tytuł nieszczególnie wyszukany) zdaje
się eksploatować motyw zgrany w popkulturze niezliczoną ilość razy. Żeby daleko nie
szukać, nawet w komiksowym uniwersum tworzonym przez Dynamite Entertainment, w
niedawnym Agent of SPECTRE misją Bonda było przeniknięcie w szeregi złowrogiej
organizacji.
Johnson prowadzi fabułę zgrabnie, we właściwym czasie odsłaniając karty, z rzadka też zwodząc czytelnika w niemożliwy do rozczytania z narracji sposób. Bieżące wydarzenia płynnie mieszają się z retrospekcjami z początków Jamesa Bonda w sekcji 00. I to te retrospekcje są bodaj najmocniejszym elementem 007, skupiają się bowiem nie tylko na poszczególnych aspektach wspólnych misji Bonda i Gann, ale też rewelacyjnie pokazują więź, jaka się między nimi wytworzyła – w tym również więź uczuciowa. A wszystko to w ramach subtelnych kadrów, które jednak dość mocno pobudzają wyobraźnię czytelnika.
Co jednak ważniejsze – dylematy moralne, jakie targają Bondem, zostały całkiem nieźle przedstawione. Johnson w tym celu wykorzystał wątpliwy urok polityki międzynarodowej, pokazując jej zakłamanie i koniunkturalizm. Przesadą byłoby stwierdzenie, że czytając 007 można nabrać poważnych wątpliwości odnośnie motywacji agenta 007, ale fabularny twist jest tu przynajmniej solidnie przygotowany. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę konwencję, w której utrzymana jest seria.
Komiks ten wykorzystuje większość typowo „bondowskich” motywów. Jest tu miejsce na akcję, piękne kobiety, gadżety, pościgi samochodowe. Główny antagonista jest chłodnym pragmatykiem z tradycyjną dla serii fizyczną dysfunkcją (choć przyjmijmy, że jego potencjał zdaje się nie być wykorzystany w stu procentach – ale o tym za chwilę). Jego „henchman” stanowi dla Bonda spore wyzwanie.
© Dynamite Entertainment |
Ale w 007 jest też kilka motywów naprawdę niezłych i oryginalnych. Jak choćby wykradzenie informacji z serwerowni GCQH (brytyjskiej Centrala Łączności Rządowej), z naciskiem na sposób pozyskania przez Bonda kodów dostępu. Albo fantastyczny motyw z knajpą, w której wieczorami przesiadują agenci sekcji 00 i toastem tychże za zmarłą Gann.
007 nie jest jednak pozbawiony wad. Cały motyw modyfikacji genetycznych, jakim poddawani są operatorzy Myrmidon niebezpiecznie balansuje na granicy gatunków, dryfując w kierunku science fiction. Na szczęcie wątkowi temu poświęca się niewiele miejsca, a w zamian otrzymujemy potyczkę zahaczającą o autentyczne gore.
I o ile fabule komiksu w zasadzie trudno cokolwiek zarzucić, o tyle rysunki Marco Finnegana nie dorównują scenariuszowi. Są nazbyt schematyczne, uproszczone, momentami sprawiają wrażenie niechlujnych. Czasem sprawdzają się dobrze – zwłaszcza w ilustracjach dalekich planów, albo kadrów operujących silnym kontrastem. Zwykle jednak irytują, przez co koniec końców ma się poczucie lekkiego niedosytu.
007 kończy się bardzo solidnym cliffhangerem, który płynnie przenosi nas do kolejnej serii. Historia zapoczątkowana w tym komiksie zostanie skonkludowana w James Bond: On His Majesty’s Secret Service – stąd też z ostateczną oceną niektórych elementów komiksu (vide antagonista) wypada jeszcze się wstrzymać.
Co nie zmienia faktu, że dzieło Johnsona dość nieoczekiwanie zapewniło mi sporo dobrej rozrywki. Zwłaszcza za sprawą rozwiązań z rzadka wykorzystywanych w komiksowym uniwersum Jamesa Bonda. Dobra robota!
A nawiasem mówiąc wspomniany On His Majesty’s Secret Service zaczyna się absolutnie fenomenalnie. Ale o tym przy innej okazji.
|