dr no frwl gf tb yolt ohmss daf lald tnwtgg tswlmmrfyeo oc avtak tld ltk ge tnd twine dad cr qos sf
24 25 26
 

 
  NewsFAQE-Mail
   
 

Pułapki braku konsekwencji

 
Kontrowersje wokół SPECTRE nie milkną. Mieszane reakcje krytyki, chłodne przyjęcie wśród znacznej części fanów i rozczarowujące wyniki finansowe to nie jedyne problemy Eon Productions, Sony i Metro-Goldwyn-Meyer. Wiele wskazuje na to, że nieustannymi poprawkami scenariusza producenci zapędzili się w przysłowiowy kozi róg, a film, jakkolwiek go nie oceniać, może się okazać nie lada problemem na przyszłość.

 
 
CZWARTEK 11.02.2016 - MARCIN TADERA - FELIETON  

Można nie przepadać za filmami o superbohaterach, można nie być entuzjastą najnowszych produkcji Disneya firmowanych przez studio Marvel, ale jednego nie można im odmówić – konsekwencji. Tak zwane Marvel Cinematic Universe, czyli kinowa saga o przygodach najpopularniejszych bohaterów komiksów, została szczegółowo zaplanowana zanim na planie jej premierowej produkcji (Iron Man, 2008) padł pierwszy klaps. Już wówczas było wiadomo, że cała historia, której zwieńczeniem ma być trzecia część Avengersów, podzielona zostanie na trzy, pieczołowicie rozpisane fazy. A to w sumie ponad dwadzieścia filmów!


Konsekwentna niekonsekwencja

Dlaczego w tekście poświęconym filmowi o przygodach agenta 007 tyle miejsca poświęcam serii kompletnie z nim nie związanej? Otóż od dobrych kilkunastu lat strategia obrana przez Eon Productions, o ile w ogóle istnieje, wydaje się być dokładnym przeciwieństwem dalekosiężnego planowania, któremu hołduje Disney. Co więcej, działania producentów bondowskiej serii, Barbary Broccoli i Michaela G. Wilsona, wydają się być w najlepszym przypadku reaktywne, uzależnione od bieżących trendów, ocen i oczekiwań. Śmierć nadejdzie jutro było artystyczną klęską. Odpowiedzią był rewelacyjnie przez wszystkich przyjęty reboot, w którym od nowa zdefiniowano poszczególne elementy właściwej dla serii formuły. Sukces Casino Royale (2006) sprawił, że w kolejnym filmie wszystkiego było więcej. Quantum of Solace (2008) było bardziej brutalne, bardziej surowe, praktycznie pozbawione jakichkolwiek przejawów humoru, czy charakterystycznego dla serii blichtru. I choć obraz Marca Fostera nieźle poradził sobie w box office, to znaczna część recenzentów nie zostawiła na filmie suchej nitki. Co gorsza, Quantum of Solace nie przekonał do siebie również fanów serii.

Reakcja Eon Productions była zdumiewająca. Jak pamiętamy, Casino Royale miało być początkiem trylogii, jednak wobec fiaska Quantum of Solace pomysł ten zarzucono. Skyfall (2012) opowiadał zupełnie nową historię, nie nawiązując bezpośrednio do poprzedników. Oczywiście w SPECTRE (2015) podjęto próbę połączenia wszystkich wątków w jedną całość, jednak wysiłek ten z góry skazany był na niepowodzenie. Nie ma bowiem powodów by przypuszczać, że właśnie taki cel przyświecał twórcom na etapie produkcji trzech pierwszych filmów z udziałem Daniela Craiga.

Ot i cały problem. Przez całe dekady Eon produkowało kolejne odsłony serii koncentrując się wyłącznie na jednym, aktualnie realizowanym filmie. Nie wybiegano w przyszłość, nie snuto wielowątkowych, wielopoziomowych historii. Opowieści nie dzielono na części, bo i nie było takiej potrzeby. Każdy film o Bondzie stanowił zamkniętą całość, jedynie okazjonalnie nawiązując do poprzedników. Formuła się sprawdzała. W razie niepowodzenia zawsze można było ewentualne błędy i uchybienia skorygować w kolejnej produkcji, obrać nowy kurs, przeformułować narrację. Po cóż więc było zmieniać coś, co przez tak wiele lat działało bez zarzutu?


EON Productions - Casino Royale

Odpowiedź wydaje się być oczywista – czasy się zmieniły. Podobnie, jak oczekiwania publiczności. Dziś złożone historie, czy to w kinie, czy w telewizji, są standardem. Być może Eon chciało się w ten trend wpisać? A może zadecydował przypadek? Tak czy siak, najnowszy film o agencie 007 obnażył brak doświadczenia Broccoli i Wilsona w długofalowym planowaniu, co może już wkrótce okazać się prawdziwym wyzwaniem dla scenarzystów i reżysera jubileuszowej, 25. odsłony serii.


Zakończenie SPECTRE to dopiero początek problemu

Ponieważ w SPECTRE historia zapoczątkowana dramatycznymi wydarzeniami z Casino Royale zatacza koło, film kończy scena, w której Bond odjeżdża wysłużonym astonem martinem DB5 ku lepszemu, prostszemu życiu u boku ukochanej. Bond osiąga wreszcie wyczekiwane ukojenie, ale również odkupienie. Nie mógł uratować Vesper. Ale Madeleine żyje. Szczęśliwe zakończenie. Tylko, co dalej?

Sprawa wydaje się być prosta. Nie po to Eon Productions tyle lat walczyło o odzyskanie praw do postaci Blofelda i kierowanej przez niego organizacji SPECTRE, by jego rolę ograniczyć do udziału w jednym ledwie filmie i zakończyć na głęboko niesatysfakcjonującym finale, w którym ów złoczyńca wpada w ręce brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości. Nieuniknione zatem jest kontynuowanie tego wątku w kolejnych produkcjach – w przeciwnym razie byłoby to olbrzymie, niewytłumaczalne marnotrawstwo ogromnego potencjału.

Ernst Stavro Blofeld nie jest uważany za największego przeciwnika Bonda ze względu na jego obłąkane idee, wymyślne bazy, czy okrucieństwo, z jakim traktuje podejrzewanych o zdradę towarzyszy. Nie jest też na szczycie listy antagonistów z uwagi na (o zgrozo!) afiliacje z 007.

Blofeld (w każdym razie literacki pierwowzór tej postaci) jest najbardziej znamienitym adwersarzem Bonda, ponieważ odpowiada za śmierć jego żony, Tracy.


Ernst Stavro Blofeld / Franz Oberhauser (Christoph Waltz) - SPECTRE

Oczywiście, wątek ten został już dość wiernie zekranizowany w filmie W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości z 1969 roku. Na dużym ekranie nigdy jednak nie mieliśmy okazji zobaczyć implikacji tych wydarzeń tak, jak je opisał Ian Fleming. Fani z utęsknieniem wyczekują wierniej adaptacji Żyje się tylko dwa razy, powieści, w której Bond musi radzić sobie z żalem (a właściwie – depresją) po utracie Tracy. Jest to ponura, głęboko melancholijna opowieść, której zwieńczeniem jest ostateczna konfrontacja z Blofeldem w założonym przez niego „ogrodzie śmierci” – nieco surrealistycznym ogrodzie botanicznym, w którym hodowane są najbardziej niebezpieczne gatunki roślin i zwierząt.

Bond dopina swego, ale zemsta okupiona zostaje wysoką ceną – na skutek obrażeń traci pamięć i na pewien czas znajduje szczęście u boku Kissy Suzuki na jednej z zapomnianych przez Boga japońskich wysepek. Od przeszłości nie sposób jednak uciec. Kierowany niejasnym przeczuciem, w poszukiwaniu własnej tożsamości Bond wyrusza do Związku Radzieckiego, gdzie wpada w ręce KGB. Poddany operacji „prania mózgu” i odpowiednio zindoktrynowany zostaje wysłany do Wielkiej Brytanii, gdzie... usiłuje zamordować M! Ale to już w powieści Człowiek ze złotym pistoletem, będącej łabędzim śpiewem Fleminga.

Materiał ten ma w sobie tak ogromny potencjał, że grzechem byłoby jego niewykorzystanie. Ale, żeby tak się stało, Madeleine Swann musi zginąć.


Irytująca powtarzalność

Oczywiście, w innych okolicznościach uśmiercenie postaci, w którą w SPECTRE z powodzeniem wcieliła się Léa Seydoux, byłoby niezwykle interesującym zabiegiem fabularnym, który odpowiednio wykorzystany mógłby być punktem wyjścia do solidnego udramatyzowania historii, która będzie opowiedziana w kolejnym filmie. Problem jednak polega na tym, że od premiery Licencji na zabijanie Bond z zaskakującą regularnością wikłany jest w misje, w których istotną rolę, choć z różnym natężeniem, odgrywają motywy osobiste.

Szczególnego wydźwięku nabierają one w erze Daniela Craiga. Wprawdzie w Casino Royale miały jeszcze znaczenie raczej marginalne – film ten służył dopiero przygotowaniu sceny pod wydarzenia z Quantum of Solace i trzeciej odsłony niedokończonej ostatecznie trylogii (przypomnijmy: niedokończonej według pierwotnego zamysłu), jednak scenariusz każdego kolejnego filmu opierał się już wyłącznie pobudkach osobistych.

Eon doprowadziło zatem do sytuacji, w której tego rodzaju zabiegi fabularne najzwyczajniej w świecie wszystkim się przejadły. Coś, co niegdyś było miłą odmianą od utartej formuły, stało się dość męczącą rutyną. Przez ostatnie lata widzieliśmy już praktycznie wszystko.

No dobrze, tylko co począć z nieszczęsną Madeleine?


Nowa wersja Tracy?

Choć nigdy nie zostało to oficjalnie potwierdzone, wiele wskazuje na to, że w nowej, zrestartowanej linii czasowej Madeleine ma być dla Bonda tym, kim u Fleminga była Tracy. Mają kilka cech wspólnych; obie są córkami bandziorów, obie zostały mocno doświadczone przez los. Wreszcie dynamika ich relacji z Bondem jest zbliżona – od początkowej nieskrywanej niechęci, poprzez emocjonalną fascynację, a na szczerej miłości kończąc. To oczywiście jedynie spekulacje, jednak na poparcie tej tezy warto zauważyć, że niemal każda kolejna wersja scenariusza do SPECTRE kończyła się wypowiadanymi przez 007 słowami „cały czas na świecie jest nasz”. A przecież zdanie to padło w pamiętnej scenie wieńczącej powieść (i film) W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości.

Scenariusz do SPECTRE rodził się w bólach. Był wielokrotnie przepisywany, koncepcje zmieniały się jak w kalejdoskopie, ale wątek miłosny zasadniczo pozostawał niezmieniony. To zaś może sugerować, że od samego początku Swann, w zamyśle twórców, miała być kimś więcej, niż jeszcze jedną przelotną miłostką Bonda, kolejną zdobyczą, o której ten prędko zapomni.


Tracy Di Vicenzo (Diana Rigg) - W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości

Jeśli zatem faktycznie Madeleine ma być współczesną Tracy, to i musi podzielić jej tragiczny los. Wszystko po to, by ostateczna konfrontacja z Blofeldem nabrała prawdziwie epickiego wymiaru. Tak, jak opisał to Fleming. To jednak będzie oznaczało kolejny film, w którym osobiste dramaty i rozterki Bonda stanowić będą motyw przewodni. A tego chyba nie chce już nikt. Szczególnie, że w temacie zemsty wszystko, co było do powiedzenia, zostało już opowiedziane w Quantum of Solace.

W ten oto sposób seria znalazła się w miejscu, z którego na dobrą sprawę nie ma dobrego wyjścia.


Kłopotliwa alternatywa

Trudno sobie wyobrazić, by Bond mógł w kolejnych filmach pozostawać w szeregach MI6, jednocześnie będąc w związku z Madeleine. Nie na dłuższą metę. Nie tylko dlatego, że w SPECTRE wyraźnie zaznaczyła, że nie wyobraża sobie życia w ciągłym strachu i niepewności. Otóż 007 – monogamista wyklucza jedyny niezmienny element bondowskiej formuły. Kobiety Bonda to coś więcej, niż charakterystyczny lejtmotyw serii, to również gigantyczna, samonapędzająca się machina promocyjna. Za każdym razem, gdy ogłaszane jest nazwisko aktorki mającej wcielić się w tę rolę, przez kolejnych kilka tygodni Bond jest na ustach wszystkich. To przywilej, z którego nie sposób zrezygnować.

Śmierć Madeleine to najbardziej oczywisty sposób na zawiązanie akcji kolejnego filmu, ale nie jedyny możliwy. Jego wariacją może być świadomość, że dopóki Blofeld żyje, a kierowana przez niego organizacja nie zostanie ostatecznie zniszczona, Bond nie zazna spokoju, a życie jego, a przede wszystkim – Madeleine, będzie zagrożone. I tak też w myśl zasady „może i zerwałeś z przeszłością, ale przeszłość nie zerwała z tobą” 007 zmuszony będzie ponownie wstąpić w szeregi służby, by z nieśmiertelnym waltherem PPK u boku podjąć próbę rozbicia SPECTRE. Ostatecznie związek Bonda i Swann nie ma racji bytu z uwagi na ich wcześniejsze doświadczenia, z czego bohaterowie prędzej czy później muszą zdać sobie sprawę. Jest to oczywiście mało subtelny i kompletnie nieoryginalny scenariusz, stanowiący jednak tak zwane „mniejsze zło”. Widmo osobistej tragedii nadal unosiłoby się nad filmem, jednak ciężar gatunkowy mógłby być zupełnie inny. To z kolei pozwoliłoby tchnąć w serię nowego ducha i w prosty acz skuteczny sposób z czasem przywrócić ją na utarte wprawdzie, choć ostatnimi czasy nieco zapomniane tory autentycznej przygody.

Zresztą, decydując się na takie rozwiązanie można pójść o krok dalej. Bond w roli niespełnionego męża? Albo ojca? Dlaczego nie? Owszem, taki zabieg fabularny wymagałby niezwykle precyzyjnego scenariusza, który pogodziłby rodzinne dramaty z wymogami gatunku. Rzecz bez wątpienia trudna do wyobrażenia, ale przecież nie niemożliwa. Wszak Kissy Suzuki w finale powieści Żyje się tylko dwa razy jest w ciąży. Fleming nie zdążył tego wątku rozwinąć – zmarł kilka miesięcy po publikacji książki. Nie wiemy zresztą, czy w ogóle miał taki zamiar. Nie oznacza to jednak, że nie widział swego bohatera w roli ojca. Być może to najlepszy moment, by motyw ten przenieść na duży ekran?

Możliwe też, że scenarzyści kolejnego filmu zaskoczą nas zupełnie innym, bardziej nieszablonowym rozwiązaniem tego problemu? Może Bonda i Madeleine dopadnie proza życia i okaże się, że ich związek najzwyczajniej w świecie nie przetrwa próby czasu. Może uczucie, które ich połączyło w sytuacji zagrożenia zacznie gasnąć, szczególnie wobec trosk codzienności? Być może 007 nie będzie umiał się odnaleźć wiodąc żywot do bólu zwyczajny, pozbawiony specyficznych wyzwań i dreszczyku emocji, które towarzyszą służbie Jej Królewskiej Mości? Brzmi banalnie? Być może. Nie byłaby to jednak sytuacja bez precedensu. Podobnie rzecz się miała w przypadku Tiffany Case, którą Bond poznaje w powieści Diamenty są wieczne. Dość nieoczekiwanie rodzi się między nimi nie tylko namiętność, ale i uczucie – w pewnym momencie Bond zaczyna wręcz snuć małżeńskie plany. Jednak już w Pozdrowieniach z Rosji okazuje się, że po kilku miesiącach wspólnego życia Case porzuciła go dla majora amerykańskiej piechoty morskiej. Za taki obrót spraw Fleming winą obarcza 007, który najwyraźniej nie był idealnym materiałem na stałego partnera w dojrzałym związku.


James Bond (Daniel Craig) i Madeleine Swann (Léa Seydoux) - SPECTRE

Niewykluczone, choć raczej mało prawdopodobne, że kolejny film w żaden sposób nie odniesie się do postaci Swann. W końcu schemat ten z powodzeniem wykorzystywany był wcześniej przez całe dekady; Bond wdawał się w przelotne romanse, które jednak nigdy nie miały żadnego przełożenia na fabułę kolejnego odcinka. Za wyjątkiem Sylvii Trench, którą mogliśmy oglądać zarówno w Doktorze No, jak i Pozdrowieniach z Rosji, żadna kobieta nie pojawiła się u boku Bonda w dwóch kolejnych filmach. A przecież okazji po temu było sporo.

Scenariusz ten jest o tyle mało prawdopodobny, że deprecjonowałby wszystko, czego świadkami byliśmy w erze Daniela Craiga. Związek z Madeleine nie jest jedynie konsekwencją wydarzeń, jakie miały miejsce w SPECTRE. Jest czymś w rodzaju katharsis, które uwalnia Bonda od bólu i cierpienia, którego doświadczył po śmierci Vesper, a potem również – M. Pominięcie tak istotnego wątku byłoby zabiegiem fabularnym karkołomnym, praktycznie niewytłumaczalnym i niezrozumiałym dla widza. Dlatego musi zostać zakończony, w ten czy inny sposób.


Zaczynamy od nowa?

Oczywiście, możliwe jest jeszcze jedno rozwiązanie. Serię można po raz kolejny zrestartować, albo wręcz nawiązać do pierwotnej „linii czasowej”. Historię, którą zapoczątkowało Casino Royale, a zakończyło SPECTRE uznać za zamkniętą całość i powrócić do sprawdzonej formuły, uznając wydarzenia, jakich byliśmy świadkami na przestrzeni ostatniej dekady za niebyłe. Oczywiście takie rozwiązanie jest mało prawdopodobne dopóki w rolę agenta 007 wciela się Daniel Craig. Jednak nowy aktor zawsze oznacza nowe otwarcie, a ostatnimi czasy Brytyjczyk często dawał do zrozumienia, że jego zaangażowanie w serię powoli dobiega końca.
Obecnie studia filmowe nie wahają się przed takimi rozwiązaniami, jeśli tylko jest to dla nich wygodne. Tylko, czy publiczność zaakceptuje kolejny reboot?

...

Kreatywność filmowych scenarzystów nie zna granic. Możliwe, że kolejna odsłona serii wszystkich nas pozytywnie zaskoczy. Ale możliwe jest też, że jej twórcy będą musieli mierzyć się z oskarżeniami o artystyczną niemoc.

Pomyśleć tylko, że problemów tych można było łatwo uniknąć. Wystarczyło jedynie wszystko z wyprzedzeniem zaplanować. I konsekwentnie ten plan realizować.

 
 
  > data publikacji 11.02.2016 © MI-6 HQ
James Bond, gun symbol logo and all associated elements are property of MGM/UA & Danjaq companies. Used without authorisation in informative intent. All rights reserved.
 
  bond 50